— Nie bój się! — krzyknął Kokardas. — Opuścić broń, wszyscy!
Ale trzem czy czterem wolontaryuszom nie udał się atak; dobrze poczuli, z kim mają do czynienia.
— Coście tam krzyczeli? — pytał drżącym ze wzruszenia głosem Paspoal. — Coście krzyczeli?
Innni profosowie mruczeli ze złością:
— Masz! Bylibyśmy ich połknęli, jak skowronków.
— Cicho tam! — zagrzmiał groźnie głos Kokardasa.
I zwracając się ku wolontaryuszom, zapytał:
— Odpowiadajcie uczciwie: Dlaczegoście wykrzykiwali Lagarder?
— Bo Lagarder jest naszym wodzem — odpowiedział Karig.
— Rycerz Henryk de Lagarder?
— Tak.
— Nasz mały Paryżanin! Nasze złotko! — kwilił ze łzą w oku Paspoal.
— Poczekajcie — rzekł Kokardas. — Tylko bez łgarstwa! Myśmy zostawili w Paryżu Lagardera, jako ułana królewskiego.
— To cóż? — odpowiedział Karig. — Lagerderowi już znudziło się to ułaństwo. Został mu po niem jeno mundur i teraz dowodzi oddziałem wolontaryuszów królewskich tutaj, w tej dolinie.
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/56
Ta strona została przepisana.