Strona:PL Feval - Garbus.djvu/566

Ta strona została przepisana.

wności.
— Ano — zawołał nagle Kokardas — właśnie tego czekałem! Gdyby mi był kuzynek skłamał, ręko Boska! nie chciałbym go już nigdy więcej widzieć w mem życiu.
Zbliżył się do Normandczyka i ucałował serdecznie, po rycersku.
— Aleś ty nie skłamał, skorupko moja. Bóg jeden wie, jakim sposobem trup mógłby się znajdować w sieciach Saint-Cloud, kiedy ja go tylko co widziałem o dobre dwie mile stamtąd na lądzie!
Paspoal spuścił oczy. Spojrzenia wszystkich zwróciły się na Kokardasa.
— Kochanku — zaczął ostatni, rozczulając się nad przyjacielem — jego ekscelencya wybaczy mi, że chcę oddać hołd twojej — prawdomówności. Tacy, jak ty, ludzie są rzadkością, a ja dumny jestem iż cię mam za towarzysza broni.
— Przestań — przerwał Gonzaga. — Chcę zadać jeszcze jedno pytanie temu człowiekowi.
Wskazał palcem na Paspoala, stojącego z miną, pełną niewinności i skromności na słodkiem obliczu.
— A owi dwaj zamaskowani obrońcy młodej kobiety w różowem domino — zapytał książę, — czy nic mi o nich nie możesz powiedzieć?
— Przyznaję się waszej książęcej mości, żem cały oddał się tamtej sprawie.
— Nie bój się! — rzekł Kokardas, wzru-