Strona:PL Feval - Garbus.djvu/581

Ta strona została przepisana.

W tej chwili właśnie Pejrol przyprowadził Chaverny’ego.
— Ani słowa o tem, co się działo, panowie, przestrzegł Gonzaga.
— Chaverny! Chaverny! — wołano dokoła, przybierając wyraz swobody i wesołości. — Chodźno czekamy na ciebie.
Na dźwięk tego imienia garbus, który oddawna leżał nieruchomo w głębi swej budy, teraz zdawało się, że się obudził. Głowa jego ukazała się w maleńkiem, okrągłem okienku, zaczął rozglądać się. Kokardas i Paspoal spostrzegli go równocześnie.
— Baczność! — szepnął Gaskonczyk.
— Jesteśmy na stanowisku — odparł Normandczyk.
— Jestem! — rzekł, wchodząc Chaverny.
— Skąd przychodzisz? — zagadnął Navail.
— Niedaleko stąd. Z drugiej strony kościoła. Ach, kuzynie! Czyż potrzebujesz na raz dwu odalisek?
Gonzaga przybladł. W okienku psiej budy twarz garbusa rozjaśniła się i zniknęła. Garbus usunął się w głąb budy za drzwi i obiema rękami przytrzymywał bicie serca. To jedno słowo rozświeciło mu wiele rzeczy.
— Szaleniec; niepoprawny szaleniec! — zawołał Gonzaga prawie wesoło.
Miejsce bladości zajął uśmiech.
— Boże drogi! — odparł Chaverny. — Niedyskrecya nie była wielka. Poprostu tylko wdarłem się na mur, żeby pospacerować w ogrodzie Armidy. Armida jest podwójna, są