rozumiała; słowa te były dla niej pustymi dźwiękami. Aurora lepiej je pojmowała, bo jakiś gorzki i smutyn uśmiech błąkał się po jej wargach.
Gonzaga wodził okiem po zgromadzeniu. Wszyscy panowie mieli spuszczone oczy, tylko kobiety słuchały z wielka ciekawością, a garbus dawał się czekać niecierpliwie końca mowy książęcej.
— Jeżeli to wszystko mówię — zaczął znów Gonzaga, wracając się do Dony Kruz — to dlatego, aby panią przekonać, panno de Nevers. Wszyscy zaś obecni tutaj, moi szanowni przyjaciele i doradcy, podzielają w zupełności moje przekonanie; usta moje wypowiedziały ich własne myśli.
Nikt nie zaprzeczył. Gonzaga ciągnął dalej:
— Najlepszym dowodem, że porzuciłem myśl surowej kary, jest obecność naszych dam.
Gdyby chodziło o karę odpowiednią do przewinienia....
— Ale jakiego przewinienia — przerwała Nivella. — Jesteśmy, jak na rozżarzonych węglach, ekscelencyo!
— Jakiego przewinienia? — powtórzył Gonzaga z udanym wyrazem wstrętu i oburzenia. — Wtargnięcia za pomocą sfałszowanych dowodów do sławnego i szlachetnego rodu i podstawienie się za nieobecnego, czy zmarłego jego członka, jest ciężkiem przewinieniem i prawo zalicza je do rzędu zbrodni.
— Ależ moja biedna Aurora nic z tego nie zrobiła! — zawołała dona Kruz.
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/654
Ta strona została przepisana.