Strona:PL Feval - Garbus.djvu/690

Ta strona została przepisana.

— Już, już odchodzę — odpowiedział pospiesznie Duboa.
— Nie, księże, chodź tutaj. Uśpisz mię. Po wiedz tylko, czy to nie okrucieństwo, że ja nie mam chwili jednej do odpoczynku po pracy? Ani jednej chwili! Nachodzą mnie nawet wtedy gdy idę do łóżka! Toż ja umieram ze zmęczenia ale to ich najzupełniej nic nie obchodzi....
— Czy wasza królewska wysokość chce, żebym mu co przeczytał?
— Nie, rozmyśliłem się. — Idź spać. Tylko przechodząc, wytłómacz mię tam grzecznie przed tymi panami. Powiedz, że spędziłem noc na pracy. Dostałem migreny jak zwykle, gdy piszę dużo przy świetle lampy.
Westchnął ciężko i mówił dalej sennym głosem.
— To wszystko naprawdę zabija mnie. A jeszcze i król zażąda, abym był przy jego wstawaniu! Przy najlepszych w świecie chęciach nie można podołać wszystkiemu! Do kroćset! Rządzenie Francyą nie jest próżniaczem rzemiosłem!....
Głos regenta osłabł coraz wyraźniej, wreszcie ucichł, a w pokoju słychać było jego równy spokojny oddech. Spał.
Ksiądz Duboa zamienił spojrzenie z lokajem i obaj się uśmiechnęli.
Wyszedłszy z sypialni regenta, Duboa spotkał w przedpokoju i pana Maszolta i p. ministra Le Blanc.
— Panowie — zwrócił się do nich ksiądz — jego królewska wysokość przyjmie was o trzeciej, ale jestem pewny, że zejdzie do czwartej.