usłyszeć dozorcy!
Ale Chaverny z wściekłością wyrywał cegły, odłupywał tynk, mur, krwiawiąc niemiłosiernie swe ręce.
— Korono cierniowa! — Zerwał się Kokardas z barłogu. — Któż tam tak tańcuje nad nami?
— Może to jaki nieszczęśnik broni się, bo chcą go udusić — odpowiedział Paspoal, który tego dnia miał czarne myśli.
— Ano! Jeżeli go duszą, to on ma prawo bronić się. Ale ja myślę, że to prędzej jakiś furyat, którego zamknęli w więzieniu zanim odwiozą do domu waryatów.
Wtem z wielkim trzaskiem spadł kawał sufitu, tuż przy barłogu naszych zuchów, tworząc gruby obłok kurzu dokoła.
— Boże, polecam dusze nasze — zawołał pobożnie Paspoal. — Nie mamy szpad, a tu nam szykują jakieś kawały!
— Głupstwo! — odparł Gaskończyk. — Toby przyszli drzwiami. Te! Patrzaj! Widzę tam kogoś!
— Hola! — zawalał markiz, wsadzając głowę ogromny otwór w suficie.
Kokardas i Paspoal zadarli w górę głowy.
— Was tam dwóch? — zapytał Chaverny.
— Jak pan widzi, panie markizie. Ale do licha, po co tyle awantur? — zawołał Kokardas.
— Podsuńcie wasze barłogi pod otwor, zeskoczę.
— Nie, nie! Dosyć nas tu dwóch!
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/722
Ta strona została przepisana.