Strona:PL Feval - Garbus.djvu/723

Ta strona została przepisana.

— A dozorca też nie wygląda na to, aby się chciał pośmiać z takich żartów — dodał Paspoal ponuro.
— Prędko! Słomy! Słomy — wołał niecierpliwy Chaverny.
Ale nasi towarzysze ani się ruszyli. Wówczas Chaverny’emu przyszła szczęśliwa myśl do głowy i wymówł nazwisko Lagardera. W jednym mgnieniu oka wszystka słoma zsuniętą była na środek celi.
— Czy ten gałgus jest razem z panem? — zapytał Kokardas.
— Co z nim słuchać zatroszczył się Paspoal.
Chaverny zamiast odpowiedzieć, wsunął obie nogi w otwór, ale uwiązł w połowie drogi, objętość jego ciała w biodrach większą bowiem była niż obwód otworu, robił wściekłe wysiłki, aby się przecisnąć napróżno. Kokardas na widok jego fikających w powietrzu nóg śmiał się do rozpuku. Paspoal, zawsze rozważny, podszedł nasłuchiwać pod drzwiami od korytarza.
Ciało markiza jednak pomalutku przeciskało się przez otwór.
— Ola Boga, maleństwo! — zawołał Kokardas. — On spadnie! A to dosyć wysoko, aby sobie połamać kości.
Paspoal zmierzył okiem odległość sufitu do podłogi.
— Tak to dosyć wysoko — zauważył — aby i nam co połamać, jeżelibyśmy lekkomyślnie ofiarowali się służyć mu za materac!
— Eee! Takie chuchro!
— Jak chcesz; ale upadek z dwunastu, czy