Strona:PL Feval - Garbus.djvu/724

Ta strona została przepisana.

piętnastu stóp wysokości...
— Nie bój się skorupko moja! Przecie on od naszego Paryżanina. Na miejsce!
Paspoal nie dał się dłużej prosić; obaj z Kokardasem ujęli się za swe tęgie ramiona i nadstawili je pod otwór. W tejże samej chwili ciasne ramy otworu puściły markiza, który całem ciężarem zwalił się na naszych zuchów; wszyscy troje runęli na barłóg, oślepieni gruzem i pyłem z muru lecącego za Chavernym. Markiz podniósł się, wyprostował zbolałe, członki i zaczął się śmiać.
— Jesteście dobre chłopaki — rzekł. — Gdym was zobaczył po raz pierwszy, wziąłem was za pospolitych wisielców nie gniewajcie się. Lepiej wyważmy razem drzwi, potem uduśmy klucznika, zabierzmy mu klucze i dalej na wolność!
— Paspoalu! — zawołał Gaskończyk.
— Kokardasie! — odparł Normandczyk.
— Czy ty uważasz że ja mam minę wisielca?
— A ja? — mruknął Paspoal, patrząc z ukosa na markiza. — Po raz pierwszy w życiu podobna obelga...?
— Nie bój się! — przerwał Kokardas. — Odda on nam sprawiedliwość ten fircyk jak będziemy na wolności. Tymczasem on mi się podoba i jego plan także. Wyważajmy drzwi, ręko Boska!
Paspoal powstrzymał go nagle.
— Słuchajcie — rzekł, nadstawiając uszu pod drzwiami.