Z korytarza dochodził odgłos kroków. W jednej chwili gruz i wapno zmiecione były w kąt, barłogi usunięte na zwykłe miejsca.
W zamku zgrzytnął klucz.
— Gdzie mam się schować? — szepnął Chaverny, ogromnie rozśmieszony, pomimo krytycznego położenia.
Kokardas ściągnął z siebie kaftan, Paspoal zrobił to samo i przykryli niemi przykucniętego na słomie markiza. Obaj zaś profosi, aby upozorować swój negliż, udawali iż się z sobą mocują.
— Raz, dwa — wołał Kokardas. — Twoja kolej, lebiodo!
— Zaczynam! Halt! — wołał śmiejąc się Paspoal.
Ciężkie drzwi zaskrzypiały na zawiasach. W towarzystwie klucznika i dozorcy wszedł jakiś dostojnik we wspaniałym dworskim stroju.
— Nie odchodźcie — rzekł do urzędników więziennych zamykając drzwi — czekajcie w korytarzu.
Był to pan Pejrol we własnej osobie i w całem przepychu swego dostojeństwa. Kokardas i Paspoal poznali go od pierwszego wejrzenia, lecz w dalszym ciągu, nie przerywając sobie, fechtowali się na pięści.
Tego jeszcze ranka, po opuszczeniu pawilonu Gonzagi, nasz dobry pan Pejrol przeliczył wszystkie swoje skarby. Na widok złota, tak uczciwie i mozolnie zapracowanego, na widok porządnie ułożonych w kasetce akcyi bankowych rozpromieniło się ponure oblicze pana Pejrola,
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/725
Ta strona została przepisana.