Strona:PL Feval - Garbus.djvu/727

Ta strona została przepisana.

jakiegoś członka. O tak!
— A gdyby wam tak nietylko oddano rapiery, ale jeszcze i otworzono drzwi na świat Boży?
— Korono cierniowa! Toby była rozkosz! Co ty, Paspoal, na to?
— Co trzeba zrobić, aby się to stało? — zapytał słodko Paspoal.
— Bardzo mało, moi kochani, tylko powiedzieć “dziękuję” temu, którego uważacie za wroga, a który zawsze ma do was słabość.
— Ręko Boska! Któż to jest ten doskonały człowiek?
— To ja, moi starzy towarzysze, pamiętacie, znam się od lat dwudziestu przeszło?
— Dwadzieścia trzy będzie na św. Michała — rzekł Paspoal. — Akurat było to w wilię św. Archanioła, kiedym panu wypalił trzy “płaskie” za Luwrem z polecenia pana Molevri.
— Paspoal! — ofuknął Kokordas. — Kto to słyszał wywoływać takie brzydkie wspomnienia? Co do mnie, to ja zawsze myślałem sobie, że ten dobry pan Pejrol kocha nas serdecznie chociaż skrycie. Przeproś mi go zaraz natychmiast, oberwańcze!
Posłuszny Paspoal pośpieszył ku Pejrolowi.
Ten zaś spostrzegłszy nagle otwór w suficie, zbladł śmiertelnie. Nie próbował jednak krzyknąć gdyż Paspoal, pokorny i łagodnie uśmiechnięty stanął między nim a drzwiami. Pejrol cofnął się nieco ku barłogowi i mierząc okiem przestrzeń między sobą a tymi dwoma silnymi drabami, niepostrzeżenie ujął za rękojeść