na Kruz, — byłaś bardzo chorą.
— Nie wiem, jak to powiedzieć, — mówiła skarżącym się głosem Aurora — zdaje mi się, że mi coś ciężkiego miażdży myśli. Nie mogę przebić ciemności.... a to takie męczące! Nie mogę!
Słaba jej główka opadła na poduszki.
— Czy moja matka gniewa się na mnie? — szepnęła.
Gdy to wyrzekła oczy jej nabrały nagle życia. Zdawało się, że pojęła swe położenie. Ale to trwało krótką chwilę. Znowu mgła zaćmiła jej umysł i oczy.
Cichym, lekkim krokiem zbliżyła się wówczas księżna, jak gdyby na wołanie chorego dziecka z kołyski. Nachyliła się nad tą najdroższą głową i złożyła na czole długi pocałunek.
Aurora uśmiechnęła się lekko. I dziwne nastąpiła zjawisko: Aurora zdawała się być szczęśliwą, ale tem szczęściem słodkiem, spokojnem, które spotyka się codziennie i które trwa oddawna. Oddała matce pocałunek, jakby to było dla niej rzeczą codzienną, zwykłą.
— Matuchno moja — szeptała — śniłam o tobie aleś ty ciągle płakała. Dlaczego tu jest Flora — przerwała sobie nagle. — Flora nie ma przecie matki. Ach, ile to rzeczy może się stać w przeciągu jednej nocy!
W umyśle jej toczyła się ciągle męcząca walka.
— Matuchno, zbliż się do mnie — prosiła — chcę patrzeć na ciebie, popieść mnie.
Księżna śmiejąc się i płacząc naprzemian, usiadła na brzegu sofy i wzięła w objęcia całą
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/747
Ta strona została przepisana.