Strona:PL Feval - Garbus.djvu/749

Ta strona została przepisana.

W głosie Aurory dźwięczały łzy; białemi rękami tarła mocno czoło; wyraz jej twarzyczki zdradzał wielką mękę.
— Puść mnie, matko. Ja wiem, że powinnam klęczeć przed tobą. Pamiętam pamiętam.. Ale dlaczego zdaje mi się, żem nigdy się z tobą nie rozstawała?...
Patrzyła na matkę przerażonemi oczyma. Księżna usiłowała uśmiechać się, ale na twarzy jej widoczny był strach.
— Co tobie matko? — pytała Aurora. — Wszak cieszysz się, żeś mnie odnalazła?
— O, tak, najdroższe moje dziecko, jestem bardzo szczęśliwą!
— Bo ja nie miałam matki....
— Ale dobry Bóg nas połączył — mówiła księżna — i już nie rozłączy nigdy!
— Bóg! — majaczyła Aurora z oczami, utkwionemi w pustkę. — Nie umiałabym się modlić.... wszystko zapomniałam....
— Powtórz za mną modlitwę, córuchno: Ojcze nasz, któryś jest w niebie.... — zaczęła księżna trzymając obie ręce Aurory.
— Ojcze nasz, któryś jest w niebie — powtarzała dziecinnym głosem młoda dziewczyna. Święć się imię Twoje.... — mówiła dalej matka.
Aurora zamiast powtórzyć szarpnęła się z objęć matki i drżącemi rękami ściskała skronie zroszone potem.
— To jest coś innego! — szepnęła z rozpaczą. — Floro, ty wiesz powiedz mi.
— Siostrzyczko moja, — jąkała się gitanita.