— Dzięki, o dzięki ci! Ale czemu niema go tutaj, z nami?
Księżna skinęła na donę Kruz, aby się zbliżyła.
— Floro, drogie dziecię — rzekła, całując ją w czoło, — kareta już pewnie zaprzęgnięta. Ty sama pójdziesz po odpowiedź na pytanie mojej córki. Jedź i wracaj prędko.
Dona Kruz wybiegła.
— A więc, dziecinko — mówiła księżna prowadząc Aurorę ku sofie — czyż nie dostatecznie zdusiłam w sobie dumę wielkiej damy, której tak się obawiałaś? Czyż nie wypełniłam najwyższych rozkazów panny de Nevers?
— Jesteś dobrą, matuchno...
— Kocham cię — przerwał pani Gonzaga, to wszystko. Przed chwilą bałam się ciebie ale teraz nie: mam talizman.
— Jaki talizman?
Księżna patrzyła na uśmiechniętą spokojnie twarzyczkę ukochanego dziecka.
— Kochać go, abyś mnie kochała — odpowiedziała.
Aurora rzuciła się jej na szyję.
Tymczasem dona Kruz, przebiegłszy kilka pokojów znalazła się już blizko drzwi wchodowych, gdy usłyszała głośny hałas na schodach. Jakiś głos, który zdawała się poznawać wymyślał na służbę pani Gonzagi, broniącej wstępu do jej świątyni.
— Jesteś pan chyba pijany — mówili lokaje, a panny służebne wyśmiewały się z zabie-