Po długiej chwili drzwi się otworzyły. Najpierw weszli gwardziści, pośród nich szedł kawaler Henryk de Lagarder z gołą głową, z rękami związanemi na przodzie. O kilka kroków za nim postępował ksiądz, dominikanin, z krzyżem w ręku.
Z oczu księżny trysnęły łzy. Aurora siedziała wciąż jak martwa z suchemi powiekami.
Na widok kobiet Lagarder zatrzymał się na progu. — Uśmiechnął się melancholijnie i lekko kiwnął głową na powitanie.
— Jedno słowo, mój panie — rzekł do towarzyszącego mu dozorcy.
— Mamy surowe rozkazy — odpowiedział tenże.
— Panie! — zawołała księżna, zwracając się do dozorcy — jestem księżną Gonzaga, krewną jego królewskiej wysokości nie odmawiaj jego prośbie!
Oficer spojrzał na nią zdziwiony.
Potem odwrócił się do skazańca i rzekł:
— Nie chcę niczego odmawiać człowiekowi, który ma umrzeć. Spieszcie się tylko.
I skłoniwszy się przed księżną, odszedł wraz z żołnierzami i księdzem do sąsiedniej komnaty.
Lagarder powoli zbliżył się do Aurory.
W obszernej komnacie więziennej poczekalni prócz ich trojga nic było więcej nikogo;