li się ku drzwiom. Po pierwszem natarciu drzwi ustąpiły, ale poza niemi stała trudniejsza przeszkoda: trzy gołe szpady.
Jednocześnie od strony pałacu Gonzagi rozległ się jakiś hałas.
Navail ranił Chaverny’ego. Młody markiz upadł na jedno kolano, chwytając się za piersi. Poznawszy go, Navail cofnął się, odrzucając precz swoją szpadę.
Wtem zakotłowało się coś na cmentarzu. Istny huragan! W ciemnościach rozległ się krzyk umierającego Pejrola. Montobert harczał z podciętem gardłem; Taranne, wypuściwszy broń, padł z rozkrzyżowanemi rękami na ziemię. I to wszystko sprawił jeden tylko człowiek ze szpadą w ręku. Głos jego dźwięczał donośnie wśród ciszy i ciemności:
— Niechaj wszyscy ci, którzy nie są współnikami zabójcy Filipa Gonzagi, usuną się z drogi!
Nie było odpowiedzi, ale wiele ludzkich cieni umykało w różnych kierunkach. Jednocześnie dał się słyszeć tentent kilku galopujących koni.
Lagarder, wpadając, jak zwycięski archanioł, do kościoła, spostrzegł leżącego na ziemi Chaverny’ego.
— Umarł? — zawołał.
— Jeszcze nie, jeżeli łaska — odpowiedział markiz. — Tam do kata, kawalerze! Toć z was istny piorun! Dyabeł w was chyba siedzi.
Lagarder uściskał go, a potem podał rękę dwum fechmstrzom. W chwilkę później trzymał Aurorę w objęciach.
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/810
Ta strona została przepisana.