— Muszę wiedzieć napewno! — zawołał, kierując się ku kościołowi.
Ale jakaś ciemna postać z gołą szpadą w ręku zastąpiła mu drogę.
— Gdzie oni są? — zapytał Gonzaga. — Pejrol? Gdzie tamci?
Szabla nieznajomego wskazała na schody kościoła:
— Pejrol jest tam!
Gonzaga podbiegł na wskazane miejsce i schylił się. Wydał straszny krzyk. Ręka jego dotknęła się ciepłej krwi ludzkiej.
— Montobert jest tam! — pokazał nieznajomy na ciemną grupę cyprysów.
— Także nieżywy? — jęknął Gonzaga.
— Także nieżywy!
I potrącając leżący trup na drodze, nieznajomy dodał:
— A tutaj Taranne, również nieżywy!
Głosy ludzkie zbliżały się, hałas uliczny rósł coraz bardziej; wreszcie na cmentarzu zabłysły światła licznych pochodni.
— Ach, więc Lagarder musiał mię uprzedzić? — zgrzytnął przez zęby Gonzaga.
I cofnął się kilka kroków, chciał uciekać, gdy wtem światło jakiejś pochodni padło na twarz nieznajomego i Gonzaga poznał w nim Lagardera. Odwrócił się i tuż za sobą ujrzał Kokardasa i Paspoala z pochodniami w ręku. Coraz inne postacie wychodziły z ciemności i zbliżyły się ku niemu. Zdaleka dojrzał regenta, otoczonego panami i dostojnymi urzędnikami państwa, którzy przed chwilą zebrali się
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/812
Ta strona została przepisana.