łosny odgłos dzwonków uwiązanych na karkach kóz dolatywał czasami z wiatrem i łączył się z głuchym szmerem potoku Arau, który wlewał swe wody do Klarybidy.
— Ośmiu przeciw jednemu! Nędznicy! — myślał młody Paryżanin, schodząc dróżką do fosy.
— Morderstwo! Co za bandyci! Nabrać można wstrętu do szpady!
Potknął się o kupę siana, nagromadzoną przez Kariga i jego żołnierzy.
— Do dyabła! — myślał dalej, otrzepując płaszcz. — Jednego tylko się boję. Ten paź może zawiadomić Neversa, że jest tu cała banda zabijaków, Nevers nie przyjdzie i minie mnie ta przyjemność, największa przyjemność w świecie. Szatani piekielni! Jeżeli tak się stanie, zatłukę jutro tych ośmiu łotrów!
Doszedł pod most. Oczy jego przyzwyczaiły się już do ciemności.
Kosiarze oczyścili kawał wolnego placu właśnie w tym miejscu, gdzie w tej chwili stał Lagarder, to jest pod okienkiem. Młody ułan zauważył to z radością i pomyślał, że tu właśnie dobrze będzie zabawić się szpadą z księciem.
Myślał jednak i o czem innem. Kusił go projekt przedostania się do tego nieprzeniknionego zamku. Prawdziwemi dyabłami są ci bohaterowie, którzy nie ku dobremu zwracają swe wyjątkowe siły. Mury, rygle, dozorcy... piękny Lagarder śmiał się z tego. Nie pragnąłby
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/88
Ta strona została przepisana.