Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.
— 97 —

— A może go niema w domu — ozwał się głos męski.
„Ba! to głos stróża... Czego ten chce?“
Zerwał się i siadł na sofie. Serce tak mu skakało, że aż ból uczuł.
— A na haczyk kto się zamknął? — spytała Nastka — widzicie go! Zamyka się! Chyba go samego ukradną! — Otworzyć, hej, otworzyć!
— Czego oni chcą? Poco stróż Wiedzą o wszystkiem. Bronić się czy otworzyć. A, niech tam...
Nachylił się ku drzwiom, i zdjął haczyk.
Cały pokój był tak mały, że można było zdjąć haczył, nie wstając z łóżka.
Rzeczywiście: stróż i Anastazja.
Anastazja dziwnie jakoś spojrzała na lokatora. On rozpaczliwym i wyzywającym wzrokiem zmierzył stróża. Ten w milczeniu podał mu szary, złożony we dwoje papier, zapieczętowany butelkowym lakiem.
— Awizacja, z biura — wymówił, podając papier.
— Z jakiego biura?
— Do policji pana żądają. Do biura. Wiadomo, jakie biuro!
— Do policji!... Po co?...
— A mnie tam co do tego. Żądają, to pan idź. I uważnie spojrzał na niego, rozejrzał się dokoła i zaczął odchodzić.
— Ej, coś mi pan choruje! — Zauważyła Anastazja, nie spuszczając zeń oczu. Stróż także na chwilę odwrócił głowę.
— Od wczoraj w gorączce — dodała.
On nic nie odpowiedział i trzymał w ręku papier, nie łamiąc pieczęci.
— Nie wstawaj pan, nie wstawaj — ciągnęła Anastazja ze współczuciem, widząc że lokator spuszcza nogi z kanapy. Choryś pan, to pan nie chodź: toć się nie pali. A co to pan ma w ręku?
Spojrzał: w prawej ręce trzymał szczątki frendzli, skarpetka i kieszeń wyrwana ze spodni. Tak więc spał z niemi. Później już, rozmyślając o tem, przypomniał sobie, że i budząc się w gorączce, silnie bardzo silnie wszystko to ściskał w ręku i znowu zasypiał.
— Patrzcie, jakich gałganów nazbierał i śpi z niemi, jak ze skarbem jakim...