kanału, jak tylko je napotykał. Ale nawet pomyśleć nie było można o wykonaniu zamiaru: albo ławki stały nad samą wodą i na nich praczki płukały bieliznę, albo łódki tuż przy brzegu, i wszędzie taki tłok ludzi, zewsząd, z obu brzegów, wszystko widać, jak na dłoni, może kto spostrzec, boć to i podejrzanie wygląda, że człowiek schodzi do kanału i coś w wodę rzuca. A jeśli futerały nie zatoną i popłyną? A naturalnie — każdy zobaczy. Już i bez tego ludzie tak mu się przyglądają, jakby on ich tylko zajmował.
— „Co oni się tak patrzą, a może mi się tylko tylko tak zdaje?“ — pomyślał.
Nareszcie, przyszło mu do głowy, czy nie lepiej będzie pójść gdziekolwiek nad Newę? Tam i ludzi mniej i nie tak zwraca się uwagę i w każdym razie wygodniej, a co najważniejsze — od tych miejsc daleko. I nagle zdziwił się: jak to się stało, że przez całe pół godziny włóczył się w strapieniu i trwodze, po tak niebezpiecznych miejscach, a tego nie mógł wcześniej wymyśleć! I dlatego tylko całe pół godziny zmarnował, że to już raz we śnie zostało postanowione! Stawał się strasznie roztargniony, zapominał się, i wiedział o tem. Stanowczo trzeba się było spieszyć!
Poszedł ku Newie przez prospekt W-j; ale w drodze przyszła mu nagle myśl: „Poco nad Newę? Poco w wodę? Czyż nie lepiej pójść gdzieś bardzo daleko, znowu bodaj na wyspy i tam gdziekolwiek w ustroniu w lesie pod krzakiem zakopać to wszystko i, dajmy na to, zapamiętać drzewo?“ A chociaż poczuł, że nie jest w stanie ogarnąć tego wszystkiego w tej chwili, ale myśl wydała mu się nieomylna.
Ale i na wyspy nie było mu sądzone dobrnąć; wypadło co innego: wychodząc z prospektu W. na plac, spostrzegł nagle na lewo wejście na podwórze, obstawione ślepym murem. Z prawej, zaraz po wejściu w bramę, głęboko w podwórze ciągnęła się ślepa nietynkowana ściana sąsiedniego trzypiętrowego domu. Z lewej, równolegle do ślepej ściany i także zaraz do bramy, szedł parkan drewniany, na jakie dwadzieścia kroków w głąb podwórza i potem już łamał się na lewo. Było to głuche odgrodzone miejsce, gdzie leżały jakieś materjały. Dalej, w zagłębieniu podwórza, wyglądał z za parkanu kąt niskiego, okopconego, murowanego zabudowania, widocznie części jakiegoś warsztatu. Był tam widać jakiś zakład powoźniczy
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.
— 112 —