Raskolnikow nie był przyzwyczajony do tłumu i, jak się rzekło wyżej, unikał wszelkiego towarzystwa, zwłaszcza ostatniemi czasy. Ale teraz nagle coś go ciągnęło do ludzi. Działo się w nim coś nowego i zarazem rodziło się jakieś pragnienie ludzi. Tak się znużył przez ten miesiąc swych zamkniętych w sobie utrapień, że bodaj na jedną chwilę chciało mu się odetchnąć w innym świecie, w jakimkolwiek bądź, to też pomimo całego brudu otoczenia, chętnie i z upodobaniem siedział teraz w szynku.
Gospodarz zakładu był w drugiej izbie, ale często wchodził do głównej, wpadając skądciś do niej po schodkach, przyczem najprzód ukazywały się jego eleganckie buty z czerwonemi sztylpami. Miał on na sobie kolorową koszulę i strasznie zatłuszczoną czarną atłasową kamizelę, bez krawata, cała zaś, twarz jego była jakby wylana olejem, niby kłódka rdzewiejąca. Za ladą znajdował się chłopak lat czternastu; był też drugi chłopiec młodszy, który podawał, gdy czego żądano. Stały kwaszone ogórki, czarne suchary i ryby pokrajane w dzwonka, wszystko to miało fatalny odór. Było duszno, tak że trudno było wytrzymać, a wszystko do takiego stopnia tchnęło spirytusem, że już, zdaje się, od samego tego zapachu można było w pięć minut stać się pijanym.
Bywają pewne spotkania, nawet z zupełnie nam nieznanymi ludźmi, którymi zaczynamy się interesować od pierwszego wejrzenia, jakoś nagle, raptownie, zanim jeszcze powiemy słowo. Takie wrażenie wywarł właśnie na Raskolnikowie ów gość, siedzący opodal i wyglądający na dymisjonowanego urzędnika. Młodzieniec kilkakrotnie potem wspominał to pierwsze wrażenie i nawet przypisywał je przeczuciu. Bezustannie spoglądał on na urzędnika, natu-
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ II