Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.
— 154 —

tego stopnia mi zbrzydły, że dalibóg rozumie się, gdy i inni, nietylko ja sam, rozprawiają jeszcze o tem. Pan, oczywiście, chciałeś nam wykazać swój sposób myślenia, i to chętnie panu się przebacza, ja tego nie potępiam. Chciałbym tylko się teraz dowiedzieć, kto pan jesteś, bo widzi pan, do sprawy ogólnej ostatniemi czasy przyczepiło się tylu różnych przemysłowców, i do tego stopnia zbrzydzili oni wszystko, czego się tylko nie tknęli, dla zysków osobistych, że stanowczo cała sprawa jest spaskudzona. No, dosyć!.
— O proszę pana — zaczął pan Łużyn, prostując się z nadzwyczajną godnością — czy pan tylko nie masz ochoty zaznaczyć również bez ceremonji, że i ja...
— Ale, gdzież znowu... Czyżbym śmiał... No dosyć o tem! — odciął Razumichin i zwrócił się nagle do Zosimowa dla prowadzenia przerwanej rozmowy.
Pan Piotr był o tyle mądry, że nie zaraz uwierzył temu wyjaśnieniu. Zresztą, postanowił za parę minut odejść.
— Mam nadzieję, że nasza znajomość — zwrócił się do Raskolnikowa — po pańskiem wyzdrowieniu, i ze względu na wiadome panu okoliczności, stanie się niebawem ściślejszą... Życzę więc panu nadewszystko zdrowia...
Raskolnikow nie odwrócił się nawet od ściany. Pan Piotr zaczął wstawiać z krzesła.
— Zabójcą jest bezwarunkowa ktoś z zastawiających rzeczy! — stanowczym głosem mówił Zosimow.
— Bezwarunkowo zastawiający! — potaknął Razumichin. — Porfirjusz swoich planów nie zdradza, ale pomimo to bada ich...
— Zastawiających bada? — głośno zapytał Raskolnikow.
— Tak, albo co?
— Nic...
— Skąd on ich bierze? — spytał Zosimow.
— Niektórych wskazał Koch; nazwiska innych były napisane na opakowaniach rzeczy, a inni sami przyszli, jak usłyszeli...
— Sprytny i wytrawny musiał być łotr! Co za śmiałość! Co za odwaga!
— Właśnie, że nie! — przerwał Razumichin. — To was wszystkich zbija z tropu. A ja powiadam: niezręczny, niewytrawny, musiał to być napewno pierwszy krok! Do-