— Wszak to tu mają kramik mieszczanin i baba, jego żona, co?
— Różni tu mają kramy — odparł chłopak, z góry mierząc Raskolnikowa.
— Jak oni się nazywają?
— Jak ich ochrzczono, tak się i nazywają.
— Czy i ty aby nie jesteś zarajski? Z której gubernji pochodzisz? — chłopak znowu spojrzał na Raskolnikowa.
— U nas, wielmożny panie, nie ma gubernjii tylko powiat, ale jeździł mój brat, a jam w domu siedział, więc i nie wiem... Daruj mi, pan wielmożny, wspaniałomyślnie...
— Co tam na górze, garkuchnia?
— Restauracja, i bilard jest; i panienki się znajdą... owa!
Raskolnikow przeszedł przez plac. Tam na rogu stał tłum ludzi, samych chłopów. Wszedł w sam środek tego tłumu, zaglądając w oczy każdemu. Ale chłopi nie zwracali nań wcale uwagi i wszyscy przekomarzali się tylko pomiędzy sobą, zbierając się w grupy. On postał, pomyślał, i poszedł na prawo po trotuarze, w kierunku prospektu W. Minąwszy plac, trafił w zaułek...
Dawniej też często przechodził tą króciutką uliczką, tworzącą łuk i wiodącą z placu na ulicę Sadową. Ostatniemi czasy coś go nawet ciągnęło w te strony, bo jak mówił, kiedy wstrętnie człowiekowi, „niech-że mu jeszcze wstrętniej będzie“. Teraz zaś wszedł, nie myśląc o niczem. Jest tam duży dom, cały zajęty przez piwiarnie i różne zakłady trunkowo-jadłodajne; z nich co chwila wybiegały kobiety, ubrane „po sąsiedzku“ — bez kapeluszy i w samych tylko sukniach. W dwóch, trzech miejscach gromadziły sę one na chodniku grupami, najwięcej przy schodkach do suteryn, gdzie po dwóch stopniach, można było zejść do różnych bardzo wesołych zakładzików. W jednym z tych ostatnich, w tej chwili, dawał się słyszeć hałas i gwar na całą ulicę, brzęczała gitara, śpewano peśni, i było tam bardzo wesoło.
Spora grupa kobiet tłoczyła się przy wejściu; jedne siedziały na stopniach, inne znowu stały i rozmawiały. Na ulicy, wlókł się, głośno wymyślając, żołnierz pijany z papierosem i zdawało się, że chce gdzieś wejść, ale jakby zapomniał gdzie. Jakiś oberwus wymyślał jakiemuś ulicznkowi, a jakiś na śmierć pijany leżał w poprzek uli-
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.
— 161 —