Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.
— 162 —

cy. Raskolnikow stanął przy dużej grupie kobiet. Rozmawiały ochrypłemi głosami; wszystkie były w perkalowych sukniach, w trzewikach kozłowych i z gołemi głowami. Niektóre miały już z górą po lat czterdzieści, ale były także siedemnastoletnie; wszystkie prawie z podbitemi oczami.
Niewiadomo dlaczego, zajmował go śpiew i w ogóle ten cały hałas, gwar i szum na dole... Słychać było stamtąd, jak wśród wybuchów śmiechu i wrzasków, przy akompanjamencie piskliwego falsetu jakiejś arcyochoczej melodji, ktoś zamaszyście tańczył, wybijając takt obcasami. On uważnie, ponuro i w zamyśleniu słuchał, schyliwszy się ku wejściu i ciekawie zaglądając z trotuaru do sieni.
Z głębi dolatywał cienki głos śpiewaka. Raskolnikow pragnął bądź co bądź dowiedzieć się co śpiewają; jakgdyby mu właśnie tylko na tem zależało.
„Czy by nie zajść?“ — pomyślał. — „Śmieją się! Pijani. A gdyby tak upić się?“
— Może kawaler zajdzie? — spytała jedna z kobiet dość dźwięcznym i nie całkiem jeszcze zmęczonym głosem. Była młoda i nawet nie odstręczająca — jedyna z całej grupy.
— A jaka ładniutka! — odparł, podniósłszy się i spojrzawszy na nią.
Roześmiała się; komplement bardzo jej przypadł do gustu.
— Pan sam także ładniutki — rzekła.
— Jaki chudy! — wtrąciła basem inna — czyś się pan ze szpitala wypisał?
— Niby to wszystko córki genralskie, a nosy same kurnose! — przerwał nagle jakiś chłop, zbliżając się w armjaku rozpiętym i z chytrze śmiejącą się twarzą. — Oj, jak tu wesoło!
— Idź no swoją drogą!
— Pójdę, cukiereczku!
I zbiegł na dół.
Raskolnikow ruszył dalej.
— Za pozwoleniem pana! — zawołała dziewica.
— Co takiego?
Zmieszała się.
— Z panem zawsze rada będę spędzić chwilkę cza-