su, a teraz doprawdy czegoś aż się wstydzę. Niechno mi kawaler podaruje ze sześć kopiejek na wódkę.
Raskolnikow wyjął ile się wyjęło: trzy pięcio kopiejkówki.
— Ach, jaki dobry pan!
— Jak ty się nazywasz?
— Duklidę pan spytaj.
— A jak to tak można — wtrąciła nagle jedna z grupy, kręcąc głową na Duklidę. — Już doprawdy nie wiem, jak to można prosić! Jabym chyba z samego wstydu pod ziemię się zapadła...
Raskolnikow ciekawie spojrzał na mówiącą. Była to piegowata dziewka, cała w sińcach, z przypuchniętą wierzchnią wargą. Mówiła i rezonowała spokojnie i z powagą.
„Gdziemto“, — pomyślał Raskolnikow, idąc dalej, — „gdziemto ja czytał, że jakiś skazany na śmierć, na godzinę przed śmiercią, mówi czy też myśli, iż gdyby mu wypadło żyć gdzieś na wysokości, na skale i na tak wąskim placyku, że się tylko dwie nogi mogłyby na nim pomieścić — a dokoła będą przepaście, głębie oceanu, mrok wieczny, wieczne osamotnienie i burza wieczna, i tak stać na tej łokciowej przestrzeni w ciągu całego życia, tysiące lat, wieczność, to lepiej tak żyć, aniżeli zaraz umierać! Byleby żyć, żyć i żyć! Wszystko jedno jak żyć, byle żyć!... Co to za prawda! Boże, jakaż to prawda. Podły człowiek!... I podłym jest ten, kto go podłym nazywa“, — dodał po chwili.
Wyszedł na inną ulicę: „Ba! Pałac kryształowy!“ Niedawno Razumichin wspomniał o „pałacu kryształowym!“ Ale, czegom to ja chciał? A, przeczytać!... Zosimow mówił, że czytał w gazetach...
— Są gazety? — zapytał wchodząc do rozległej i schludnej restauracji o kilku izbach, dość zresztą pustych. Dwóch czy trzech gości piło herbatę, zaś w jednym z dalszych pokojów siedziała grupa z czterech mężczyzn, którzy pili szampana. Raskolnikowowi wydało się, że poznaje wśród nich Zamietowa. Zresztą, zdaleka trudno było poznać.
„Niech tam!“ — pomyślał.
— Mam służyć wódeczką? — zapytał garson.
— Herbaty! A przynieś mi też gazet: starych, tak z przed pięciu dni, dostaniesz na wódkę.
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.
— 163 —