— Słucham. Oto i dzisiejsze. Czy i wódki pan każe?
Stare gazety i herbata zjawiły się, Raskolnikow usiadł i zaczął szukać: „Polityka, Wiadomości urzędowe. Polityka, Mędrkowanie, Urzędowe, Polityka... tam do licha, a otóż i wypadki: spadnięcie ze schodów, śmierć z pijaństwa, pożar na Piaskach, pożar na Petersburskiej, Polityka, Polityka, Polityka... A, otóż jest“...
Znalazł nareszcie to, czego pragnął i zaczął czytać; wiersze skakały mu w oczach, ale doczytał całą wiadomość i chciwie jął odszukiwać w następnych numerach późniejszych doniesień. Ręce mu drżały, gdy przewracał arkusze w konwulsyjnej niecierpliwości. Nagle, ktoś siadł przy nim, przy jego stole. Spojrzał, Zamietow, ten sam Zamietow i tak samo wyglądający, z pierścieniami, łańcuszkami, z przedziałem w czarnych, kręcących się i wypomadowanych włosach, w wykwintnej kamizelce i w nieco wytartym surducie i nieświeżej bieliźnie. Był wesół; a przynajmniej uśmiechał się bardzo wesoło i dobrodusznie. Jego blada twarz rozgrzała się nieco szampanem.
— Jakto? Pan tutaj? — zaczął ze zdziwieniem i takim tonem, jakby się znali od wieków — a mnie jeszcze wczoraj mówił Razumichin, że pan leżysz w gorączce. To dziwna! Byłem nawet u pana...
Raskolnikow wiedział, że on się zbliży. Odłożył gazety i zwrócił się do Zamietowa. Na jego ustach był uśmiech, i jakieś nowe rozdrażnienie wyglądało z tego uśmiechu.
— Wiem, żeś pan był — odparł — słyszałem o tem. Szukałeś pan mojej skarpetki... A wiesz pan, że Razumichin szaleje za panem, mówi, żeś pan z nim chodził do niemki. I mrugałeś pan wtedy do porucznika Procha, a on pana nie rozumiał, pamiętasz pan? A przecie, co to trudnego było do zrozumienia, rzecz jasna... co?
— A jaki to krzykacz!
— Kto, Proch?
— Nie, pański przyjaciel, Razumichin...
— A dobrze się panu żyje, panie Zamietow; do miejsteczek przyjemnych wchód bezpłatny! Kto to poił pana szampańskiem przed chwilą?
— A tośmy... wypili... Zaraz poił?
— Honorarjum! Ze wszystkiego korzystacie! — Raskolnikow roześmiał się. — Niezły sobie człowiek z pana, niezły! — dodał, klapnąwszy Zamietowa po plecach, nie
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.
— 164 —