szukał... przeszukiwał — Raskolnikow zmrużył oczy i wyczekał — i dlategom tu przyszedł — o zabójstwie starej fanciarki, — wymówił nareszcie, prawie szeptem, przysunąwszy nader swoją twarz do twarzy Zamietowa. Zamietow patrzył mu prosto w oczy, ani drgnąwszy, i nie odsuwając swojej twarzy od jego twarzy. Najdziwniejsze zdało się potem Zamietowowi, że akurat przez całą minutę trwało ich milczenie i akurat przez całą minutę patrzyli tak sobie nawzajem oko w oko.
— No i cóż stąd, żeś pan to czytał? — zawołał nagle z niecierpliwością i zdziwieniem.
— A mnie co do tego? Cóż stąd?
— To ta sama fanciarka — ciągnął Raskolnikow tym samym szeptem i nie ruszając się pomimo wykrzyknięcia Zamietowa — ta sama, o której pamiętasz pan, jak zaczęli opowiadać w cyrkule, a ja zemdlałem. Co, rozumiesz pan teraz?
— Ale co? Co... czy rozumiesz? — wymówił Zamietow prawie ze strachem.
Nieruchoma i poważna twarz Raskolnikowa zmieniła się w jednej chwili, i nagle wybuchnął znowu tym samym nerwowym śmiechem, jak poprzednio, jakgdyby sam nie miał sił wstrzymać się. I w jednej chwili przypomniał mu się z nadzwyczajną wyrazistością pewien moment, kiedy to stał pode drzwiami, z toporem, haczyk skakał, oni za drzwiami wymyślali i debatowali, a jemu nagle zachciało się krzyknąć do nich, zwymyślać ich, pokazać im język, podrażnić ich i śmiać się, śmiać się, śmiać się.
— Alboś pan warjat, albo... — wymówił Zamietow — i zatrzymał się, jakgdyby nagle uderzony myślą, która znienacka przyszła mu do głowy.
— Albo? Co „albo?“ No, co? No, powiedz-że pan!
— Nic? — z dreszczem odparł Zamietow — głupstwo!
Obaj zamilkli. Po nagłym, konwulsyjnym wybuchu śmiechu, Raskolnikow stał się znowu zamyślony i smutny. Oparł się o stół i podparł ręką głowę.
Zdawało się, że zapomniał zupełnie o Zamietowie. Milczenie trwało dość długo.
— Dlaczego pan nie pijesz herbaty? — Ostygnie, rzekł Zamietow.
— Co? Herbata... a dobrze... — Raskolnikow popił
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.
— 166 —