Nie wszyscyż tacy przebiegli, jak pan. Pan byś naturalnie nie poszedł do szynku?
Raskolnikow zmarszczył brwi i bacznie spojrzał na Zamietowa.
— A toś pan, widzę, rozsmakował i chciałbyś się dowiedzieć, jakbym ja postąpił w tym wypadku? — zapytał z niechęcią.
— Chciałbym — poważnie i serjo odparł zagadnięty. Jakoś już za poważnie zaczął mówić i patrzeć.
— Bardzo?
— Bardzo.
— Dobrze. Otóż tak bym postąpił — zaczął Raskolnikow, znowu nagle przybliżając swoją twarz do twarzy Zamietowa, znowu patrząc mu oko w oko i znowu mówiąc szeptem, tak że tamten aż drgnął tym razem. — Oto tak bym zrobił: wziąłbym pieniądze i rzeczy i zaraz, jakbym tylko stamtąd wyszedł, udałbym się, nie wstępując nigdzie, wjakie głuche miejsce, gdzie same tylko płoty i gdzie niema prawie nikogo — gdzie jaki ogród, lub coś w tym rodzaju. Upatrzyłbym sobie jeszcze przedtem na owym placu jaki kamień, tak z pud lub półtora puda wagi, gdzie w kącie, pod płotem, leżący może od postawienia domu; uniósłbym ten kamień, pod nim zrobiłoby się zagłębienie — w to właśnie zagłębienie złożyłbym rzeczy i pieniądze. Złożyłbym, i przywaliłbym kamieniem tak, jak leżał poprzednio, przydeptałbym nogą i poszedłbym sobie. Przez rokbym nie brał, dwa lata, trzy lata — no, i szukajcie! Był, ale drapnął!
— Szalony pan jesteś — mówił niewiadomo dlaczego Zamietow także szeptem prawie i usuwając się nagle od Raskolnikowa. Temu zabłysły nagle oczy, zbladł strasznie; górna warga skrzywiła się i zaczęła drgać. Przechylił się do Zamietowa jak mógł najbliżej i zaczął ruszać ustami, nie mówiąc ani słowa; tak trwało przez pół minuty; wiedział co robił, ale nie mógł się powstrzymać. Straszne słowo, jak ów haczyk we drzwiach, skakało mu na ustach; chwilka, a zerwie się, już już tylko go spuścić, tylko wymówić!
— A co, jeślim to ja zabił starą fanciarkę i Elżbietkę? — wymówił nagle i — oprzytomniał.
Zamietow dziko spojrzał nań i zbladł, jak płótno. Twarz wykrzywiła mu się uśmiechem.
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.
— 169 —