Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.
— 175 —

„Cóż, i to punkt wyjścia!“ myślał, zwolna i leniwie idąc nad brzegiem kanału. — „Bądź co bądź, skończę, bo chcę... Czy to jednak punkt wyjścia? A wszystko jedno! Będzie łokieć przestrzeni — he! jakiż to jednak koniec! Czyżby koniec? Powiem im, czy nie powiem? E... do licha! Ale żem się i zmachał, ach, żeby gdzie położyć się lub usiąść jak najprędzej! Największy wstyd, że wszystko tak głupie! Lecz pluję i na to. Pfu, jakie głupstwa przychodzą do głowy...“
Do cyrkułu trzeba było iść wciąż prosto i przy drugim rogu skręcić na lewo: stąd był już o dwa kroki. Ale doszedłszy do pierwszego zakrętu, Raskolnikow stanął, pomyślał, zawrócił w uliczkę i poszedł naokoło, przez dwie ulice — może bez żadnego celu, a może dlatego, ażeby choć z minutkę jeszcze przetrzymać i wygrać na czasie. Szedł i patrzył w ziemię. Nagle, jakby mu ktoś szepnął coś do ucha. Podniósł głowę i spostrzegł, że stoi przy owym domu, tuż przy bramie. Od owego wieczoru nie był tutaj i nie przechodził tędy.
Niezwalczona i niewyjaśniona chęć pociągała go. Wszedł do domu, minął całą sień, potem wszedł w pierwsze drzwi na prawo i zaczął podnosić się po znanych nam schodach, na trzecie piętro. Na wąskich i spadzistych schodach było bardzo ciemno. Zatrzymywał się na każdym placyku i rozglądał się ciekawie. Na placyku pierwszego piętra w oknie rama była całkiem wystawiona: „Tego wówczas nie było“ pomyślał: Otóż i mieszkanie, gdzie pracowali Mikołajek i Michał. „Zamknięte, i drzwi odmalowane świeżo; znaczy się, do wynajęcia“. Otóż i drugie... i trzecie piętro... „Tu!“ Ogarnęło go zdziwienie; drzwi tego mieszkania były otwarte naoścież, wewnątrz byli ludzie, słychać było głosy; wcale się tego nie spodziewał. Zawahawszy się nieco, przebył ostatnie schody i wszedł do mieszkania.
Odświeżano je także; byli w niem robotnicy; to go jakby uderzyło. Wyobrażał sobie, niewiadomo dlaczego, że zastanie wszystko tak, jak zostawił wówczas, a może nawet trupy na tych samych miejscach na podłodze. A teraz: gołe ściany, żadnych mebli; dziwnie jakoś! Podszedł do okna i siadł na parapecie.
Wszystkiego było dwóch robotników, obaj młode chłopaki, jeden starszy, a drugi daleko młodszy. Oklejali ścia-