Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.
— 183 —

czynami; ale ja sama podziękowałam w pochlebnych słowach i rzekłam, iż serce moje należy już dawno do innego. Ten inny, to był twój ojciec, Polciu; papuś strasznie się gniewał... A czy woda gotowa? No, dawaj koszulkę; a pończoszki?... Lida, zwróciła się do maleńkiej córeczki, prześpij już tę noc bez koszulki; jakkolwiek... a pończoszki zdejm także... to już razem się wypierze... Co ten gałgan nie idzie, pijak! Z koszuli ścierkę zrobił, całą podarł... Trzeba zebrać wszystkie razem, żeby się przez dwie noce z rzędu nie męczyć! Boże! Kche-kche-kche-kche! Znowu Co to? — zawołała, spojrzawszy na tłum w sieni i na ludzi, przeciskających się z jakimś ciężarem do jej pokoju. — Co to? Co oni niosą? Boże!
— Gdzież tu położyć — pytał policjant, rozglądając się dokoła, gdy już wniesiono do izby pokrwawionego i nieprzytomnego Marmeladowa.
— Na kanapę! Kładźcie prosto na kanapę, o tu głową — pokazywał Raskolnikow.
— Przejechali! Pijanego! — krzyknął ktoś z sieni.
Pani Katarzyna stała blada ledwie dysząc. Dzieci się poprzestraszały. Mała Lidzia krzyknęła, przypadła do Polci, objęła ją i cała się zatrzęsła.
Ułożywszy Marmeladowa, Raskolnikow przypadł do jego żony.
— Na Boga, uspokój się pani, niech się pani nie lęka! — mówił prędko — przechodził przez ulicę, powóz najechał nań, nie trwóż się pani, on przyjdzie do siebie, kazałem tutaj go zanieść... ja tu kiedyś byłem, pani pamięta... On wróci do przytomności; ja zapłacę!
— Ot do czego doszło! — z wściekłością zawołała suchotnica i rzuciła się do męża.
Raskolnikow rychło zauważył, że ta kobieta nie należy do rzędu tych, któree o byle co mdleją. W jednej chwili pod głową nieszczęśliwego znalazła się poduszka, o której nikt dotąd nie pomyślał; pani Katarzyna zaczęła go rozbierać, krzątała się, nie racąc głowy, zapomniawszy o samej sobie, zagryzłszy wargi i tłumiąc krzyki, gotowe wyrwać się z jej piersi.
Raskolniw tymczasem namówił kogoś, ażeby poszedł po doktora. Doktór, jak się okazało, mieszkał w sąsiednim domu.
— Posłałem po doktora — mówił do Katarzyny —