— Kto to? Kto to? — wymówił nagle ochrypłym urywanym głosem, pełen przerażenia, z trwogą wskazując na drzwi, gdzie stała córka i usiłując podnieść się.
— Leż! Leż! — krzyknęła Katarzyna.
Ale on z nadludzkim wysiłkiem zdołał wesprzeć się na łokciu. Dziko i nieruchomie wpatrywał się przez jakiś czas w córkę, jakby jej nie poznawał. Bo też nigdy jeszcze nie widział jej w takim kostjumie. Nagle poznał ją, poniżoną, wzgardzoną, wystrojoną i zawstydzoną, bojaźliwie oczekującą swojej kolei, dla pożegnania się z konającym ojcem. Okropna boleść wyryła się na jego twarzy.
— Zosiu! Córko! Przebacz! — krzyknął i chciał wyciągnąć ku niej rękę, ale, straciwszy równowagę, obsunął się i runął z kanapy, prosto twarzą na ziemię; rzucono się, aby go podnieść, położono go, ale już konał. Zosia słabo krzyknęła, podbiegła, objęła go i tak zamarła w tem objęciu. Skonał w jej rękach.
— Skończyło się! — zawołała suchotnica, spostrzegłszy trupa męża — no, cóż teraz będzie! Za co go pochowam! A czem ich jutro nakarmię?
Raskolnikow zbliżył się do pani Katarzyny.
— Proszę pani — zaczął — w zeszłym tygodniu nieboszczyk mąż pani opowiedział mi całe swoje życie i wszystkie towarzyszące mu okoliczności... Wierzaj pani, że o pani mówił z nieskończonem uwielbieniem. Od owego wieczoru, gdym się dowiedział, jak on do was wszystkich był przywiązany i jak osobliwie panią szanował i kochał, pomimo swej nieszczęsnej słabości, od owego wieczoru staliśmy się przyjaciółmi... Pozwól mi więc pani teraz... pomóc... do oddania długu memu zmarłemu przyjacielowi. Oto jest... dwadzieścia rubli... zdaje się — jeżeli to może być dla pani pomocą, to... ja jednem słowem, ja przyjdę — bezwarunkowo przyjdę... może jeszcze jutro przyjdę... Do widzenia!
I szybko wyszedł z pokoju, co żywo przeciskając się przez tłum na schody; ale w tłumie nagle zetknął się z komisarzem cyrkułu, który, dowiedziawszy się o wypadku, postanowił zarządzić osobiście. Od czasu sceny w biurze nie widzieli się oni, ale naczelnik odrazu go poznał.
— A to pan? — zapytał.
— Umarł — odparł Raskolnikow. — Był doktór, był ksiądz, wszystko w porządku. Niech pan będzie względny
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.
— 190 —