który nigdy nic podobnego nie widział, od pierwszego rzutu oka stracił głowę. Przytem wypadek pokazał mu Dunię, w piękny moment miłości i radości spotkania z bratem. Widział potem, jak zadrżała w niej z oburzenia dolna warga w odpowiedzi na szorstkie i niewdzięcznie surowe rozkazy brata — i nie mógł wytrzymać.
Mówił zresztą prawdę, wyrwawszy się po pijanemu na schodach, że ekscentryczna gospodyni Raskolnikowa, pani Praskowja, będzie zazdrosną o niego nietylko względem Duni, ale bodaj i względem jej matki. Bo choć matka Duni miała już lat czterdzieści trzy, twarz jej nosiła jeszcze na sobie ślady dawnej piękności, a przytem wydawała się daleko młodszą, niż była w istocie, co prawie zawsze bywa u kobiet, które zachowały pogodę umysłu, świeżość wrażeń i szlachetny, czysty ogień serca aż do starości. Powiemy nawiasem, że zachowanie tego wszystkiego jest jedynym środkiem, ażeby nie utracić do grobu swojej piękności. Włosy jej zaczynały już siwieć, maleńkie zmarszczki już dawno ukazały się przy oczach, policzki wpadły i wyschły od trosk i smutków, a jednak twarz ta była piękna. Był to portret twarzyczki Duni, tylko w dwadzieścia lat później, i przytem bez tego wyrazu niższej wargi, która u niej była wysunięta naprzód. Pani Pulcherja była czuła, ale nie czułostkowa, nieśmiała i ustępująca, ale do pewnych granic; mogła przebaczyć wiele, na wiele rzeczy mogła się zgodzić, nawet z zakresu tego co było przeciwne jej przekonaniu, ale zawsze czuła granicę szlachetności, zasad i stanowczych przekonań, poza którą nie przestąpiła nigdy, nawet pod przymusem najcięższych okoliczności.
Akurat w dwadzieścia minut po odejściu Razumichina, dały się słyszeć dwa nie głośne, ale pospieszne uderzenia we drzwi; wrócił.
— Nie wejdę, nie mam czasu! — pospieszył wyrzec, gdy drzwi otworzono — śpi jak król, wybornie, spokojnie, i daj Boże, żeby przespał z dziesięć godzin. Jest tam u niego Anastazja; kazałem jej czekać na siebie. Teraz przytaszczę Zosimowa, on paniom zda raport, a potem i panie możecie zasnąć; zmęczone jesteście, widzę, aż strach...
I wybiegi na korytarz.
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.
— 207 —