Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.
— 209 —

przyjazd krewnych wzmocni go i podziała nań zbawczo „jeśli tylko można będzie ominąć nowych silnych wstrząsów“ — dodał on z akcentem. Zosimow wstał, ukłonił się solidnie i uprzejmie, i odprowadzany błogosławieństwami, gorącą wdzięcznością, prośbami i wyciągniętą ku niemu dla uścisku rączką Duni, wyszedł bardzo zadowolony swoją wizytą i jeszcze bardziej samym sobą.
— Mówić będziemy jutro, a teraz natychmiast połóżcie się spać! — powiedział Razumichin, wychodząc z Zosimowym. — Jutro, możliwie najwcześniej, przyjdę do was z sprawozdaniem.
— Jednak, jaka czarująca kobieta, ta Dunia — zwrócił uwagę Zosimow, gdy obaj wychodzili na ulicę.
— Czarująca? Tyś powiedział czarująca? — ryknął Razumichin i nagle rzucił się na Zosimowa, złapał go za gardło. — Jeśli ty jeszcze raz odważysz się... Rozumiesz? Rozumiesz? — ryczał on, trzęsąc za kołnierz i przyparłszy go do muru — słyszałeś?
— Puśćże, pijany djable! — wyrywał się Zosimow. Gdy Razumichin go puścił, Zosimow uważnie spojrzał nań i nagle zatrząsł się od śmiechu. Razumichin stał przed nim, opuściwszy ręce, ponury i poważny.
— Ma się rozumieć, żem osioł — powiedział ponury, jak chmura, lecz... ty również.
— Nie, bracie, wcale nie również. Ja o głupstwach nie marzę.
Szli milcząc. Gdy doszli do mieszkania Raskolnikowa, Razumichin, ogromnie stroskany, przerwał milczenie.
— Słuchaj — rzekł do Zosimowa — dzielny z ciebie chłopiec, lecz oprócz wszystkich twoich wad jesteś jeszcze brudnym rozpustnikiem. Jesteś nerwową, słabą marnotą, jesteś zmysłowy, roztyłeś się, nie możesz sobie niczego odmówić — a to już ja nazywam błotem, bo prostą drogą prowadzi do błota. Rozpieściłeś siebie do takiego stopnia, że przyznam się, iż nie pojmuję, jak możesz być przy tem wszystkiem dobrym i nawet bezinteresownym lekarzem. Na pierzynie sypia (lekarz!) a w nocy wstaje do chorego! Za jakie trzy lata nie będzie już wstawał do chorego... No, ale pal licho, nie o to idzie, idzie o co innego: ty nocujesz dziś w mieszkaniu gospodyni (ledwiem ją zdołał namówić), a ja w kuchni: macie