stwa, aniżeli słowami zdradzi własne serce. Czasami jednak wcale nie hipohondryk, lecz poprostu zimny i nieczuły, aż do nieludzkości, jakby miał w sobie dwa wprost przeciwne charaktery. Czasami strasznie małomówny! Nigdy nie ma czasu, ciągle mu wszystko przeszkadza, a sam leży i nic nie robi. Nie lubi żartować nie dlatego, żeby nie miał dowcipu, ale, że niby brak mu czasu na takie głupstwa. Nie dosłuchuje co mówią. Nigdy nie interesuje się tem, co zajmuje wszystkich w danej chwili. Ogromnie ceni siebie i zdaje się nie bez pewnego prawa. No, cóż jeszcze? Sądzę, że przyjazd pań oddziała nań bardzo zbawiennie.
— Ach, daj Boże! — zawołała pani Pulcherja, zmęczona opinją Razumichina o jej Rodziu.
A Razumichin spojrzał, nareszcie, śmielej na pannę Eudoksję. Często spoglądał na nią w czasie rozmowy, ale ukradkiem, na jedną chwilkę, i zaraz odwracał od niej oczy. Dunia to siadała przy stole i wsłuchiwała się z uwagą, to znowu wstawała i zaczynała chodzić swoim zwyczajem, z kąta w kąt, skrzyżowawszy ręce, zacisnąwszy usta, niekiedy zadając pytania, nie przerywając chodzenia, zamyślając się. I ona miała przyzwyczajenie nie dosłuchiwać co mówią. Ubraną była w jakąś ciemną z lekkiej materji sukienkę, a na szyi miała jakąś białą przezroczystą wstążeczkę. Z wielu szczegółów Razumichin odrazu spostrzegł, że obydwie kobiety znajdują się w arcyciężkiej sytuacji materjalnej. Gdyby panna Eudoksja ubrana była, jak królowa, to, zdaje się, nie obawiałby się jej wcale; teraz zaś, może właśnie dlatego, że ubrana tak biednie, i że spostrzegł tę ich biedę całą, w sercu jego zagościł strach, i zaczął się lękać o każde swoje słowo, o każdy ruch, co oczywiście krępowało człowieka, który już i tak niedowierzał sobie.
— Dużo ciekawego powiedziałeś nam pan o charakterze brata i... powiedziałeś pan bezstronnie. To dobrze; sądziłam, że pan drżysz przed nim — zauważyła Dunia z uśmiechem. — Może i to racja, że przy nim powinna się znajdować kobieta — dodała w zamyśleniu.
— Ja tego nie mówiłem, a zresztą, może pani ma i słuszność, tylko...
— Co?
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.
— 217 —