bliwa, i... i dziwna... chociaż zresztą nie bez pewnych zalet. Bezwarunkowo musiała mieć jakieś zalety; inaczej nic tu nie da się wytłómaczyć... Posagu także żadnego, chociaż on nie liczyłby na posag... Wogóle w takiej sprawie trudno sąd wydawać.
— Jestem pewna, że to była zacna panienka — krótko wtrąciła Dunia.
— Niech mi Bóg przebaczy, alem się wtedy ucieszyła jej śmiercią, chociaż nie wiem, któreby z nich gorzej na tym związku wyszło, on czy ona? — rzekła pani Pulcherja; poczem ostrożnie, z przerywaniami i z ustawicznem spoglądaniem na Dunię, co wyraźnie nieprzyjemnem było dla tej ostatniej, jęła znowu rozpytywać o wczorajszej scenie pomiędzy Rodziem i Łużynem. Zajście to niepokoiło ją widocznie najbardziej, aż do strachu i drżenia. Razumichin opowiedział znowu wszystko, jak było, ale tym razem dodał i swój sąd: wprost oskarżył Raskolnikowa o tendencyjne obrażenie pana Piotra, niewiele go tym razem tłómacząc chorobą.
— On to sobie jeszcze ułożył przed chorobą — dodał.
— I ja tak myślę — rzekła pani Pulcherja, zgnębiona. — Ale uderzyło ją bardzo, że o panu Piotrze Razumichin wyraził się tym razem tak ostrożnie i nawet jakby z poszanowaniem. Uderzyło to i Dunię.
— Więc pan takiego jest zdania o panu Piotrze? — nie wytrzymała, ażeby się nie zapytać, pani Pulcherja.
— O przyszłym mężu pani córki nie mogę mieć innego zdania — poważnie i gorąco odparł Razumichin — i nie mówię tego tylko z grzeczności, lecz dlatego... dlatego choćby, że panna Eudoksja sama, dobrowolnie, zaszczyciła tego człowieka swoim wyborem. Jeżelim zaś beształ go tak wczoraj, to dlatego, że wczoraj byłem nielitościwie pijany i... warjat; tak, byłem warjatem, bez głowy, oszalałem najzupełniej... i dziś wstydzę się tego!...
Zaczerwienił się i zamilkł. Dunia rozgniewała się, ale nie przerywała milczenia. Nie wymówiła ani słowa od chwili, jak zaczęto mówić o Łużynie.
A tymczasem matka, bez jej udziału, widocznie nie mogła się zdecydować. Nareszcie, jąkając się i nieustannie spoglądając na córkę, rzekła — iż ją niezmiernie zakłopotała obecnie pewna okoliczność.
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/227
Ta strona została uwierzytelniona.
— 219 —