— Najlepiej, mateczko, chodźmy do niego same i tam, zapewniam mamę, odrazu zobaczymy, co mamy robić. A przytem czas już — Boże! Dziesiąta godzina! — zawołała, spojrzawszy na swój wspaniały złoty zegarek, który wisiał na jej szyi na cienkim weneckim łańcuszku, i strasznie dysharmonizował z resztą ubrania. „Prezent narzeczonego“ — pomyślał Razumichin.
— Ach, czas! Czas, Duniu, czas! — gorączkowo zakrzątnęła się matka. — Gotów pomyśleć, że się za wczorajsze gniewamy, że nas tak długo nie ma. Ach, mój Boże.
To mówiąc, szybko narzucała na siebie mantylkę i włożyła kapelusz; Dunia także się ubrała. Rękawiczki miała nietylko stare, ale i podarte, co zauważył Razumichin, a jednak ta krzycząca niezamożność ubrania nadawała obydwom paniom pozór jakby szczególnej jakiejś godności, co zawsze bywa u osób, które umieją nosić biedny ubiór. Razumichin ze czcią spoglądał na Dunię i dumny był z tego, że ją odprowadzi. „Owa królowa, myślał, co to reperowała w więzieniu swoje pończochy, więcej oczywiście była prawdziwą królową, aniżeli nawet podczas najwspanialszych uroczystości i recepcyj“.
— Mój Boże! — krzyknęła pani Pulcherja: — czyż mogłam myśleć, że się będę bała spotkania z synem, z moim miłym, kochanym Rodziem, tak jak się teraz boję!... Ja boję się, panie Dymitrze! — dodała, nieśmiało nań spojrzawszy.
— Niech się mama nie boi — rzekła Dunia, całując ją — lepiej niech mama w niego uwierzy. Ja wierzę.
— Ach mój Boże! Ja także wierzę, a całą noc nie spałam! — zawołała biedna kobieeta.
Wyszli na ulicę.
— Wiesz, Duniu, ledwie nad ranem zasnęłam trochę, wnet mi się przyśniła nieboszczka pani Marta... i cała w bieli... zbliżyła się do mnie, ujęła mnie za rękę, a sama kiwa na mnie głową i tak srogo, srogo, jakby potępiała... Czy to na dobre? Ach, mój Boże, panie Dymitrze, pan jeszcze nie wie, że pani Marta umarła.
— Nie, nie wiem; kto to był taki?
— Umarła nagle! I wyobraź pan sobie...
— Później, mateczko — wmieszała się Dunia, wszak pan jeszcze nie wie, kto to była ta pani Marta.
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.
— 222 —