jąc wszystko Razumichin, energicznie zakręciwszy się na krześle — ma on swoje ruchy!...
„I jak to u niego wszystko pięknie wychodzi — myślała matka; — co to za szlchetne porywy, jk to on poprostu, delikatnie zakończył tę wczorajszą sprzeczkę z siostrą — tem tylko, że rękę wyciągnął w takiej chwili i spojrzał mile... A jakie ma piękne oczy, i jak całą twarz ma piękną!... Ładniejszy jest nawet od Duni... Ale, mój Boże, jakie on ma ubranie, jak okropnie jest odziany! U pana Atanazego w sklepie Wasia, posługacz, lepiej ubrany... Ach, zdaje mi się, żebym tak przypadła do niego, takbym go objęła, uścisnęła i... zapłakała, a boję się, boję... on taki jakiś. Boże! Niby rozmawia łagodnie, a jednak... boję się! Czegóż ja się boję?...“
— Ach, Rodziu, nie dasz wiary — zaczęła nagle, spiesząc się z odpowiedzią na jego uwagę — jakeśmy z Duiną były wczoraj... nieszczęśliwe! Teraz, gdy już wszystko minęło i skończyło się, i wszyscyśmy znowu szczęśliwi, można opowiedzieć. Wyobraź sobie, biegniemy tutaj, ażeby ciebie uścisnąć, prawie prosto z wagonu, a ta kobieta, a, otóż i ona! jak się masz, Nastusiu!... Powiada ona nam odrazu, że leżysz w gorączce i że dopieroś co uciekł pocichutku przed doktorem, w malignie, na ulicę, i że poszli cię szukać. Nie masz wyobrażenia, co się z nami działo! Przypomniałam sobie właśnie, jak nieszczęśliwie zginął porucznik Potanczykow, nasz znajomy, przyjaciel twojego ojca — pamiętasz go, Rodziu — także w gorączce i tak samo uciekł i na dworze wpadł w studnię, aż go dopiero nazajutrz wydobyto. A nam się, naturalnie, jeszcze gorzej wyobrażało. Chciałyśmy zrazu wyszukać pana Piotra, ażeby chociaż przy jego pomocy... bośmy przecie były same jedne, samiuteńkie — dodała żałosnym głosem i nagle całkiem urwała, spostrzegłszy, że mówić o panu Piotrze jest jeszcze trochę niebezpiecznie, pomimo nawet — że „wszyscy są już znowu całkiem szczęśliwi“.
— Tak, tak; wszystko to... naturalnie... jest przykre... — wycedził Raskolnikow, ale z takiem roztargnieniem i nieuwagą, że Dunia spojrzała nań zdziwiona.
— Com to jeszcze chciał powiedzieć — ciągnął, z trudem coś sobie przypominając — aha: proszę was, mateczko i ty Duniu, nie sądźcie, żem nie chciał do was dzisiaj
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/235
Ta strona została uwierzytelniona.
— 227 —