Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.
— 228 —

przyjść pierwszy i że czekałem, ażebyście wy pierwsze do mnie przyszły.
— Cóż znowu, Rodziu! — zawołała matka, także zdziwiona.
„Co to jest, czy on odpowiada nam z obowiązku, czy co?“ — pomyślała Dunia — i godzi się, i prosi o przebaczenie, jakby jaką służbę wypełniał.
— Niedawnom się obudził i chciałem właśnie iść. ale mnie ubranie wstrzymało; zapomniałem wczoraj powiedzieć jej... Nastusi... żeby tę krew wyprała... Dopiero teraz zdążyłem się ubrać.
— Krew! Jaką krew? — przestraszyła się matka.
— To tak... nie lękajcie się. Krew stąd, że wczoraj, kiedym się włóczył trochę w gorączce, natknąłem się na pewnego roztratowanego człowieka, pewnego urzędnika...
— W gorączce? Ależ ty wszystko pamiętasz — przerwał Razumichin.
— To prawda — jakoś szczególnie zakłopotany odparł Raskolnikow — pamiętam wszystko, do najdrobniejszych szczegółów, a jednak, patrzaj: dlaczegom to robił, pocom tam chodził i gadał? tego już wcale nie mogę sobie wytłómaczyć.
— To bardzo znany fenomen — wtrącił Zosimow — wykonanie niekiedy artystyczne, przemądre, a kierowanie postępkami, początek czynów w nieładzie i zależny od różnych wrażeń chorobliwych. Podobny do snu.
„A może to i dobre, iż on mnie ma prawie za warjata“ — pomyślał Raskolnikow.
— Ale w takim razie, to zdaje się, że i zdrowi postępują tak samo — zauważyła Dunia, niespokojnie patrząc na Zosimowa.
— Uwaga dość słuszna — odparł tenże: — pod tym względem, istotnie wszyscyśmy, i bardzo często, prawie jak warjaci, z maleńką tylko różnicą, że „chorzy“ pozbawieni są zmysłów trochę więcej od nas, i dlatego trzeba tu mieć na względzie granicę. A człowiek harmonijny, to prawda, wcale prawie nie istnieje: na dziesiątki, a nawet na całe setki tysięcy spotyka się jeden, i to w dosyć słabem wydaniu.
Przy wyrazie „warjaci“, który nieostrożnie wymknął się rozgadanemu na ulubiony temat Zosimowowi, wszyscy skwaśnieli. Raskolnikow siedział, jakby nie zwracając