uwagi, w zamyśleniu i z dziwnym uśmiechem na bladych ustach. Coś mu się roiło po głowie.
— No więc cóż ten stratowany? Przerwałem ci! — zawołał żywo Razumichin.
— Co? — jakby ze snu odparł zagadnięty: — aha... no więc powalałem się krwią, kiedym pomagał przenieść go do mieszkania... Ach, mamo, popełniłem wczoraj rzecz nie do darowania; istotnie jakgdybym był nieprzytomny. Oddałem wczoraj wszystkie pieniądze, które mi mama przysłała... jego żonie... na pogrzeb. Ona teraz jest wdową...
suchotnica, godna politowania... troje maleńkich sierot, głodne... w domu pustki... i jeszcze jedna córka... Możebyście i same oddały, gdybyście widziały... Nie miałem zresztą najmniejszego prawa, przyznaję, zwłaszcza, wiedząc, jak mamie trudno było wydostać te pieniądze. Ażeby pomagać, należy przedewszystkiem mieć do tego prawo, w przeciwnym razie: „Crevez chiens, si vous n‘êtes pas contents“. — Roześmiał się. — Prawda, Duniu?
— Nie, nie prawda — stanowczo odparła Dunia.
— Ba! To i ty... miewasz porywy!... — wyszeptał, spojrzawszy na nią nieomal z nienawiścią i uśmiechając się złośliwie. — Szkoda, żem tego nie wiedział... Ha, i cóż, to chwalebnie; tobie przecie lepiej... i dojdziesz do takiej linji, że jej nie przekroczysz, będziesz nieszczęśliwą, a jeśli przekroczysz, może będziesz jeszcze nieszczęśliwszą... A zresztą, co tam o tem! — dodał z rozdrażnieniem, gniewając się na swój mimowolny wybuch. — Chciałem tylko powiedzieć, że proszę cię, mateczko, o przebaczenie — dodał ostro i urwanie.
— Ależ, mój Rodziu, jestem przekonaną, że wszystko, co ty robisz, to robisz dobrze! — rzekła ucieszona matka.
— Niech mama nie będzie przekonaną — odparł, krzywiąc usta do śmiechu. Nastąpiło milczenie. Coś było naciągniętego w tej całej rozmowie, i w milczeniu, i w godzeniu się, i w przebaczeniu, i wszyscy to czuli.
„A toć one najwyraźniej mnie się boją“ — myślał Raskolnikow, z pod oka patrząc na matkę i siostrę. Pani Pulcherja istotnie im bardziej milczała, tem bardziej stawała się nieśmiałą.
„Zaocznie, zdaje się, kochałem je przecie“ — błysnęło mu w głowie.
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/237
Ta strona została uwierzytelniona.
— 229 —