Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.
— 232 —

— A no, jeśli rzecz, to i dobrze! Bo ja już doprawdy sam myślałem... — wyszeptał Zosimow, wstając z kanapy. — Czas już jednak na mnie; ja jeszcze przyjdę, może... jeżeli zastanę...
Pożegnał się i wyszedł.
— Co to za miły człowiek! — rzekła pani Pulcherja.
— Tak, miły, wykształcony, rozumny... — dodał gorączkowo Raskolnikow, z jakimś niezwykłym ożywieniem... — Zdaje się, żem go gdzieś spotykał... jeszcze przed chorobą. O i ten, także niezły człowiek! — wskazał na Razumichina: — czy on podoba ci się, Duniu? — zapytał nagle i niewiadomo dlaczego, roześmiał się.
— Bardzo — odpowiedziała Dunia.
— Pfu, jakiś ty... świntuch! — wymówił okrutnie zażenowany i zaczerwieniony Razumichin i wstał z krzesła. Pani Pulcherja uśmiechnęła się zlekka, a Raskolnikow głośno się roześmiał.
— Dokąd to?
—Ja także... mam interes.
— Żadnego nie masz interesu, zostań! Zosimow wyszedł, więc i ciebie korci. Nie chodź... A która godzina? Jest dwunasta? Jaki ty masz śliczny zegareczek, Duniu! Cóżeście znowu zamilkli? Ciągle tylko ja sam mówię!...
— To prezent od pani Marty — odparła Dunia.
— Bardzo drogi — dodała matka.
— A-a-a! Jaki duży, prawie nie damski.
— Ja także lubię — rzekła Dunia.
„Więc to nie dar od narzeczonego“ — pomyślał Razumichin i ucieszył się sam nie wiedząc czemu.
— A ja myślałem, że to prezent od Łużyna? — rzekł Raskolnikow.
— Nie, on nic jeszcze nie dał Duni w prezencie.
— A-a-a! A pamięta mama, jakem to ja się zakochał i chciałem się ożenić — rzekł nagle, patrząc na matkę, uderzoną niezwykłym zwrotem i tonem, jakim zaczął o tem mówić.
— Ach, mój drogi, tak! — Pani Pulcherja spojrzała znacząco na Dunię i Razumichina.
— Hm! Tak! Cóż więcej? Nie mam wam nic do opowiedzenia. Była to taka chorowita dziewczyna — ciągnął, jakby znowu zamyślając się i zastanawiając — całkiem słaba; lubiła biednych wspierać i o klasztorze marzyła,