i zaraz zalała się łzami, kiedy mi o tem zaczęła mówić; tak, tak — pamiętam... dobrze pamiętam. Brzydactwo to było takie... Doprawdy nie wiem, co mnie tak do niej przywiązało, zdaje się, że zawsze była chorowita... Gdyby była kulawa lub garbata, jeszcze bym chyba bardziej przywiązał się do niej... (Uśmiechnął się smętnie). Tak... była to jakaś wiosenna gorączka...
— Nie, tu nie sama gorączka wiosenna — z ożywieniem rzekła Dunia.
Uważnie i z naprężeniem spojrzał na siostrę, ale nie usłyszał, czy nawet nie zrozumiał jej słów. Potem, w głębokiem zamyśleuni, wstał, zbliżył się do matki, pocałował ją, wrócił na miejsce i usiadł.
— Ty ją dotychczas kochasz! — rzekła wzruszona matka.
— Ją niby? Teraz? Ach, tak... mateczko, o niej! Nie. To wszystko już teraz jakby z tamtego świata i tak dawno. A i wszystko, co się dokoła dzieje, jakgdyby działo się gdzieindziej...
Spojrzał z uwagę na obecnych.
— Oto, choćby i wy... patrzę na was jakby z odległości tysiąca wiorst... Ale bo i licho wie, poco my o tem gadamy! Poco badać, wypytywać? — dodał z niechęcią i urwał, gryząc paznogcie i zamyślając się znowu.
— Jakie ty masz nędzne mieszkanie, Rodziu, jak grób — rzekła nagle pani Pulcherja, przerywając męczące milczenie — jestem przekonana, że na twoją melancholję głównie wpłynęło mieszkanie.
— Mieszkanie... — odparł z roztargnieniem. — Tak, mieszkanie wpłynęło znacznie... i ja tak myślałem... A gdyby mama wiedziała, jaką dziwną myśl zdradziłaś w tej chwili — dodał nagle, szczególnie uśmiechając się.
Jeszcze chwilkę, a całe towarzystwo, ci krewni, po trzyletniej rozłące, ten rodzinny ton rozmowy przy zupełnem niepodobieństwie mówienia o czemkolwiek, wszystko to stałoby się dlań nie do zniesienia. Była jednak pewna sprawa nie cierpiąca zwłoki, którą tak czy owak, należało stanowczo dziś zadecydować — tak postanowił jeszcze poprzednio, kiedy się obudził. Teraz ucieszył się tą sprawą, jakgdyby znalazł punkt wyjścia.
— Widzisz więc, Duniu — zaczął poważnie i sucho — ja, oczywiście, proszę cię o przebaczenie za wczorajsze,
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/241
Ta strona została uwierzytelniona.
— 233 —