Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.
— 241 —

mała kwota i... przytem jeszcze zakąska?... — zapytał Raskolnikow uparcie przeciągając rozmowę.
— Widzi pan, trumna będzie zwyczajna... i wszystko zwyczajne, więc nie drogie... obliczyłyśmy wspólnie... tak że i na pominki zostanie... a matka koniecznie chce, żeby tak było. Cóż robić... to jej pociecha, ona już taka... jak pan wie...
— Rozumiem, rozumiem... Naturalnie... Co się pani tak przypatruje mojej izdebce? Właśnie i mama powiada, że podobna do trumny.
— Pan nam wszystko wczoraj oddał! — odparła nagle w odpowiedzi Zosia, jakimś silnym i prędkim szeptem, znowu opuszczając wzrok ku ziemi. Wargi i podbródek znowu zaczęły drgać. Już dawno uderzyło ją biedne otoczenie Raskolnikowa, i teraz słowa jej wyrwały się same z siebie. Nastąpiło milczenie. Oczy Duni rozjaśniły się, a pani Pulcherja nawet życzliwie spojrzała na Zosię.
— Rodziu — rzekła, wstając — przecież obiad będziemy jedli razem. Chodźmyż, Duniu... A ty, Rodziu powinieneś się przejść, a potem odpocząć, poleżeć, przychodź jak najprędzej... Bośmy cię pewno zmęczyły, lękam się o to...
— Tak, tak, przyjdę — odparł, wstając i śpiesząc się... Aczkolwiek mam interes...
— Miałżebyś nie jest z paniami obiadu? — zawołał Razumichin, ze zdziwieniem patrząc na Raskolnikowa — co tobie znowu?
— Ależ przyjdę, przyjdę, naturalnie... A ty zostań na chwilkę. Wszak on wam teraz nie jest potrzebny, mateczko? A może ja go wam zabieram?
— Och, nie, nie! A pan, panie Dymitrze, przyjdziesz pan na obiad, bądź pan tak dobry!
— Bardzo pana prosimy — dodała Dunia.
Razumichin skłonił się i zajaśniał szczęściem. Na chwilę wszyscy zmieszali się jakoś szczególnie.
— Żegnaj, Rodziu, to jest, do widzenia; nie lubię mówić „żegnaj“. Żegnaj, Nastusiu... ach, znowu powiedziałam „żegnaj“!...
Pani Pulcherja chciała także pożegnać się z Zosią, ale jakoś się nie udało i coprędzej wyszła z pokoju.
Ale Dunia, jakby czekała na swoją kolej, przechodząc