bowiem za matką obok Zosi, skłoniła jej się życzliwym, grzecznym i pełnym ukłonem.
Zosia zmieszana, skłoniła się jakoś pośpiesznie, z obawą, i jakieś nawet chorobliwe uczucie odbiło się na jej twarzy, jakgdyby uprzejmość i życzliwość Duni były dla niej męczące i trudne do zniesienia.
— Do widzenia, Duniu! — zawołał Raskolnikow już na korytarzu — dajże mi rękę!
— Przecież ci podawałam, zapomniałeś? — odparła Dunia, łaskawie i niezgrabnie zwracając się ku niemu.
— No cóż, daj jeszcez raz! — zaczerwieniła się, prędko wyrwała swoją rękę i odeszła za matką, także nie wiadomo dlaczego bardzo szczęśliwa.
Silnie ścisnął jej paluszki. Dunia uśmiechnęła się doń.
— No, to wybornie! — rzekł do Zosi, wracając i pogodnie patrząc na nią. — Panie Boże, daj spoczynek umarłym i pokrzep żywych! Czy tak? Czy tak? Wszak tak?
Zosia aż ze zdziwieniem spojrzała, na tak nagle ożywioną twarz Raskolnikowa. On przez kilka chwil w milczeniu i z uwagą wpatrywał się w nią, a całe opowiadanie o niej nieboszczyka ojca stanęło mu nagle w pamięci...
— Boże, Duniu! — zaczęła zaraz po wyjściu na ulicę pani Pulcherja — doprawdy kontenta jestem, żeśmy wyszły; lżej jakoś. No czyżem mogła myśleć wczoraj w wagonie, że nawet z tego będę się cieszyć!
— Powtarzam mamie, że on jest jeszcze bardzo chory. Czyż mama tego nie widzi? Bardzo być może, że cierpiąc za nas, tak się zirytował. Trzeba być pobłażliwą i wiele, wiele można przebaczyć.
— A przecie ty nie byłaś pobłażliwą! — gorąco i zazdrośnie przerwała pani Pulcherja. — Wiesz, Duniu, patrzyłam na was oboje, jesteś jego żywym portretem i nietyle twarzą ile duszą; oboje melancholijni, ponurzy, i zapaleni, oboje dumni i wspaniałomyślni... Wszak on nie może być egoistą, Duniu? Co.... A jak pomyślę, co się dzisiaj będzie działo u nas wieczorem, to aż... aż mi serce ściska.
— Niech się mateczka uspokoi, będzie to, co być powinno.
— Duniu! Pomyśl tylko w jakiem położeniu jesteśmy
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/250
Ta strona została uwierzytelniona.
— 242 —