Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.
— 243 —

teraz! No, a jeżeli pan Piotr cofnie się? — nieostrożnie wyrwała się biedna matka.
— Cóż on wart będzie po tem? — ostro i pogardliwie odparła córka.
— Dobrześmy zrobiły, żeśmy teraz wyszły — pospieszyła przerwać pani Pulcherja — on się gdzieś wybierał za interesem; niech się trochę przejdzie, odetchnie powietrzem... strasznie duszno u niego... Gdzie tam myśleć o świeżem powietrzu? Tu i na ulicach, jak w pokojach bez lufcików. Boże, co za miasto!... Czekaj, usuń się, zaduszą, niosą coś! Toć to fortepian... ach jak się pchają... i tej dziewczyny także się boję...
— Jakiej dziewczyny, mamo?
— A no tej, Zofji, cośmy ją zostawiły...
— Dlaczego?
— Mam takie przeczucie, Duniu. Wierzaj mi, że jak tylko weszła, w tej chwili pomyślałam sobie, że tu właśnie tkwi cała przyczyna złego.
— Wcale nic tu nie tkwi! — z gniewem zawołała Dunia. — Nasza mama!... Toż on zna ją dopiero od wczoraj, a teraz, jak weszła, nawet jej nie poznał.
— No, zobaczysz!.. Ja się o nią boję, zobaczysz, zobaczysz! I takem się przelękła: tak na mnie patrzy, patrzy, takie ma oczy, a ledwie usiedziała na krześle, pamiętasz, jak zaczął ją przedstawiać? I dziwi mnie: Pan Piotr tak o niej pisze, a on ją nam rekomenduje, i jeszcze tobie! Więc dba o nią!
— Cóż że pisze! A czy o nas mało mówiono i pisano, mama zapomniała? A ja jestem przekonaną, że ona... jest najpoczciwszą i że to wszystko... bajki!
— Daj Boże!
— A pan Piotr to niegodny plotkarz — ostro dodała Dunia.
Pani Pulcherja aż się skuliła. Rozmowa została przerwaną.
— Widzisz, uważasz, taki mam do ciebie interes... — rzekł Raskolnikow, odprowadzając Razumichina do okna.
— To ja powiem matce... że pan przyjdzie... — wtrąciła Zosia, zabierając się do wyjścia.
— Zaraz, panno Zofio, my nie mamy sekretów, pani nam nie przeszkadza... Chciałbym z panią przecież dwa słowa pomówić... Więc uważasz — zwrócił się znowu do