— Nie zamykasz? — zapytał Razumichin, schodząc ze schodów za niemi.
— Nigdy!... Zresztą, już od dwóch lat chcę sobie kupić kłódkę — dodał niedbale. — Szczęśliwi ludzie, którzy nie mają nic do zamykania, nieprawdaż? — zwrócił się z uśmiechem do Zosi.
Na ulicy stanęli przed bramą.
— Pani na prawo, panno Zofjo? Ale, ale: jakże mnie pani znalazła? — zapytał, jakby pragnąc powiedzieć jej coś innego. Ciągle pragnął patrzeć w jej łagodne, jasne oczy, i jakoś mu się to ciągle nie udawało...
— A przecież pan dał wczoraj swój adres Polci.
— Polcia? Ach... Polcia! To ta... malutka... to siostra pani? Więc ja jej dałem adres?
— Czy pan zapomniał?
— Nie... pamiętam...
— Ja o panu słyszałam także od ojca... Tylko nie wiedziałam jeszcze wtedy, jak się pan nazywa, bo on sam nie wiedział... A teraz przyszłam... i dowiedziawszy się wczoraj o pańskiem nazwisku... zapytałam dzisiaj: gdzie tu mieszka pan Raskolnikow?... I nie wiedziałam, że i pan jest tylko sublokatorem... Do widzenia... Powiem, że pan...
Była nadzwyczaj kontenta, że odeszła nakoniec; odeszła ze spuszczoną głową, spiesząc się, ażeby jak najprędzej zniknąć im z oczu, ażeby przejść jakie dwadzieścia kroków do skrętu na prawo w ulicę, i zostać nareszcie samą, i tak, idąc, spiesząc się, na nikogo nie patrząc, na nic nie zwracając uwagi, myśleć, wspominać, kombinować każde powiedziane słowo, każdy szczegół. Nigdy, nigdy, nie doznawała niczego podobnego. Cały nowy świat bezwiednie i smutnie wszedł do jej duszy. Przypomniała sobie nagle, że Raskolnikow sam chciał zajść do niej dzisiaj, może jeszcze zrana, może zaraz!
— Tylko już nie dzisiaj, bardzo proszę nie dzisiaj! — szeptała z zamierającem sercem, jakby prosząc kogoś, jak dziecko przestraszone. — Boże! Do mnie... do tej izby... on zobaczy... o Boże!
Oczywiście, nie mogła spostrzec w takiej chwili pewnego obcego jej jegomościa, który uważnie ją śledził, idąc za nią krok w krok. Odprowazdał on ją od samego wyjścia z bramy. W chwili, gdy wszyscy troje, Razumichin, Raskolnikow i ona zatrzymali się przed bramą, przecho-
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/253
Ta strona została uwierzytelniona.
— 245 —