Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/257

Ta strona została uwierzytelniona.
— 249 —

„Przed tym trzeba będzie także udawać — myślał, blednąc i z biciem serca — i to udawać jak najnaturalniej. Najlepiej byłoby wcale nic nie mówić. Zmuszać się do milczenia... Nie, zmuszanie się byłoby także nienaturalne... No, zobaczymy jeszcze... jak to będzie... dobrze czy źle, że ja tam idę? Ćma sama leci na światło. Serce wali, to niedobrze!...“
— W tym szarym domu — rzekł Razumichin.
„Co najważniejsza, czy też Porfirjusz wie, czy nie wie, że wczoraj byłem w mieszkaniu tej wiedźmy... i że się o krew pytałem? W jednej chwili trzebaby się o tem dowiedzieć, od pierwszego kroku, jak wejdę, z twarzy poznać; w prze-ciw-nym razie... choć zginę, ale się dowiem!
— A wiesz? — zwrócił się nagle do Razumichina z filuternym uśmiechem: — dziś, bracie, zauważyłem, żeś od samego rana dziwnie wzruszony? Prawda?
— Gdzie tam wzruszony? Wcale nie jestem wzruszony — zaperzył się Razumichin.
— Nie, bratku, znać to, znać! Na krześle siedziałeś tak, jak nigdy nie siedzisz, jakoś na brzeżku i ciągle cię dreszcze przejmowały. Zrywałeś się ni stąd ni zowąd. To gniewny, to znów twarz ci przybiera wyraz najsłodszego karmelka. Rumieniłeś się nawet; zwłaszca, gdy cię poproszono na obiad, straszniesz się zaczerwienił.
— Ale gdzież znowu, nieprawda!... Co ci strzeliło?..
— Znamy się!... O, ty i teraz rumienisz się...
— Zawracasz mi głowę.
— Ale dlaczego się wstydzisz? Romeo! Czekaj, ja dziś w pewnem miejscu opowiem o tem, ha, ha, ha! To się mama będzie śmiała... i jeszcze ktoś...
— Posłuchaj, posłuchaj, posłuchaj, wszak to rzecz poważna, wszak to... Cóż to znowu, u djabła! — strapił się ostatecznie Razumichin, drżąc z przestrachu. — Co ty im opowiesz?... Ech bratku... Och, jakiś ty... św....!
— Doprawdy, wyglądasz jak różyczka! A jak ci z tem do twarzy, gdybyś wiedział. Romeo dziewięć werszków wzrostu! A jakeś się dziś wymył, jakeś paznogcie oczyścił, co? Od kiedyż to? Ale dalibóg, wypomadowałeś się nawet Nachyl no się!
— Świntuch!...