tnaście, dwadzieścia, ale choć trzy ruble zostaw sobie, a tyś wywalił całe dwadzieścia pięć.
— A może ja gdzie skarb znalazłem, a ty nie wiesz? Może właśnie dlatego byłem wczoraj tak szczodry... O, pan Zamietow to wie, że ja skarb znalazłem!... Przebacz pan, z łaski swojej — zwrócił się z drżącemi wargami do sędziego — że pana trapimy taką czczą gadaniną. Musieliśmy się panu dobrze naprzykrzyć, co?
— Ale gdzie tam, przeciwnie! O, gdybyś pan wiedział, jak mnie pan interesuje! Patrzę i słucham z całą ciekawością... i przyznam się, jestem nadzwyczaj kontent, że pan nareszcie raczyłeś się pofatygować...
— Dajże choć herbaty! W gardle zaschło! — zawołał Razumichin.
— Śliczny pomysł! Może się wszyscy napijemy. A może ty chcesz coś mocniejszego, przed herbatą?
— Idź do licha!
Sędzia wyszedł po herbatę.
Myśli kręciły się, jak wiatr po głowie Raskolnikowa. Strasznie był rozdrażniony.
„Nawet się nie ukrywają i nie chcą się ceremonjować. A z jakiej racji, skoro mnie wcale nie znasz, mówiłeś o mnie z komisarzem? Więc już nie chcą wcale taić, że śledzą za mną, jak sfory psów! Tak otwarcie w twarz plują! — drżał z wściekłości. — No, bijcie prosto, ale nie bawcie się, jak kot z myszą. Wszak to niegrzecznie, panie sędzio, wszak ja jeszcze może nie pozwolę!.. Wstanę i plunę im całą prawdę w ślepie; i zobaczycie, jak wami pogardzam!...“ Z trudnością odetchnął. — „A jeśli mi się tylko zdaje? Jeśli to pozór, a ja mylę się, gniewam się przez niepraktyczność, nie umiem wytrzymać swojej podłej roli? Może to zupełnie bez celu? Słowa ich są jakby zwyczajne, ale coś w nich jest... Wszystko to zawsze można powiedzieć, ale coś jest. Dlaczego on powiedział poprostu: „u niej?“ Dlaczego Zamietow dodał, żem ja rozmawiał dowcipnie? Dlaczego oni mówią takim tonem? Tak... tak... Razumichin jednak siedział razem ze mną, dlaczegóż jemu się nic nie zdaje!... Czy mrugał na mnie Porfirjusz, czy nie? chyba nie? i pocóż miałby mrugać? Albo wszystko fantazja, albo wiedzą! Nawet Zamietow jakiś szorstki... Czy szorstki aby Zamietow? Zamietow zmienił zdanie przez noc. Przeczuwałem, że zmieni zda-
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/265
Ta strona została uwierzytelniona.
— 257 —