Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/284

Ta strona została uwierzytelniona.
— 276 —

— Tyś zabójca — odparł tamten, jeszcze dobitniej i wyraźniej i jakby z uśmiechem jakiegoś nienawistnego triumfu, i znowu prosto spojrzał w bladą twarz Raskolnikowa i w jego znieruchomiałe oczy. Doszli do rogu. Mieszczanin skręcił w ulicę na lewo i poszedł, nie oglądając się. Raskolnikow został na miejscu i długo patrzył za nim. Widział, jak przeszedłszy z jakie pięćdziesiąt kroków, tamten odwrócił się i spojrzał nań, podczas gdy on stał ciągle nieruchomie na jednem miejscu. Trudno było dojrzeć, ale wydało się Raskolnikowowi, że się on i tym razem uśmiechnął swym chłodno nienawistnym i triumfującym śmiechem.
Wolnym, osłabionym krokiem, z drżącemi kolanami i jakby strasznie zziębnięty, zawrócił Raskolnikow do domu i wszedł do swojej komórki. Zdjął i położył czapkę na stół i z dziesięć minut stał nieruchomie.. Poczem wyczerpanu położył się na kanapie, wyciągnął się i chorobliwie jęknął; oczy miał zamknięte. Tak przeleżał z pół godziny.
Nie myślał o niczem. Tak, były jakieś myśli czy ułamki myśli, jakieś wyobrażenia bez porządku i bez związku, twarze ludzi, które widział jeszcze w dzieciństwie, albo spotykał gdzieś raz tylko i które by mu nigdy na myśl nie przyszły; dzwonnica cerkwi; bilard w pewnej restauracji i jakiś oficer przy bilardzie, zapach cygar w jakimś sklepiku w suterynie, szynk, tylne schody, zupełnie ciemne, całe zalane pomyjami i zasypane skorupkami od jajek, a skądciś dochodził świąteczny dźwięk dzwonów... Przedmioty zmieniały się i kręciły, jak wichher. Niektóre podobały mu się nawet i czepiał się ich, ale nikły i wogóle coś go męczyło wewnątrz, ale nie bardzo. Niekiedy nawet było mu błogo... Lekka febra go trzęsła, ale było to uczucie nawet dość dlań przyjemne.
Usłyszał szybkie kroki Razumichina i jego głos, zamknął oczy i udał śpiącego. Razumichin otworzył drzwi i przez jakiś czas stał na progu, jakby się namyślając. Potem pocichu wszedł do pokoju i ostrożnie zbliżył się do kanapy. Dał się słyszeć szept Anastazji:
— Daj mu pan spokój, niech się wyśpi; potem zje.
— Masz rację — odparł Razumichin.
Oboje wyszli ostrożnie i przymknęli drzwi. Minęło jeszcze z pół godziny. Raskolnikow otworzył oczy i ułożył się znowu na wznak, zarzuciwszy ręce pod głowę...