stosunki szczęśliwie się inaczej ułożyły. Wszystkie te cierpkie przejścia na jakie Dunia u tych ludzi była narażona, puszczamy w niepamięć, bo Dunia jest już teraz, kochany Rodziu, narzeczoną. A już o to nie gniewaj się, że bez poradzenia się Ciebie przyjęła radcę dworu Piotra Piotrowicza Łużyna, gdyż poprostu nie można było tak długo zwlekać, ażby Twego zdania można było zasięgnąć. Łużyn jest bowiem krewnym Świdrygajłowych i to Ci wytłumaczy, jak pani Marta Piotrowna Świdrygajłowa całą sprawę umotała i zaaranżowała. — Łużyn ma bardzo wiele interesów i właśnie teraz ma przed sobą podróż do Petersburga, to też, — rzecz zupełnie naturalna, — każda minuta jest mi droga. Jest to człowiek w całem tego słowa znaczeniu solidny, zajmuje dwa urzędy i ładny kapitalik sobie uskładał. Ma lat pięćdziesiąt jeden i jest wcale przystojny, wprawdzie nieco rubaszny i szorstki, ale może nam tylko się tak zdaje. Gdy Łużyn — co prawdopodobnie wkrótce nastąpi — zejdzie się z Tobą w Petersburgu, nie wyrabiaj sobie o nim za prędkiego albo też złego sądu. Chcąc sobie wyrobić zdanie o człowieku musi się bardzo uważnie poczynać, bo inaczej następuje albo rozczarowanie, albo nawet krzywdzi się drugiego. Mogę Ci tylko powiedzieć, że Łużyn wedle mego mniemania zasługuje pod każdym względem na szacunek. Uprzedził nas, że jest nieprzyjacielem wszelkich przesądów, liczy się chętnie z nowymi kierunkami, jednak niełatwo z raz zajętego stanowiska da się sprowadzić. Mówił wówczas wiele, z czego wnioskuję, że nie jest wolny od próżności i lubi mówić; Dunia sądzi jednak, że chociaż nie posiada gruntownego wykształcenia, to jednak jest człowiekiem rozsądnym i dobrym. Ty, oczywiście, znasz Dunię, wiesz, jaka ona jest roztropna i jak silny ma charakter. Wiele może znieść i nawet w najostateczniejszych razach umie znaleźć tyle siły ducha, że się niczem nie da pokonać.
„Mnie nawet nie doniosła o wszystkiem, żeby mnie nie zaniepokoić, a przecie często korespondowałyśmy ze sobą. Epilog nastąpił niespodziewanie.
„Pani Marta niechcący podsłuchała męża w chwili, gdy błagał Dunieczkę w ogrodzie, a, zrozumiawszy wszystko naodwrót, całą winę zwaliła na nią, sądząc, że ona właśnie jest przyczyną złego. — Wynikła stąd pomiędzy niemi w ogrodzie okropna scena: pani Marta nawet uderzyła
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.
— 37 —