Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.
— 52 —

i przyzwyczaił się już tak chodzić. Ale w idącej kobiecie było coś tak dziwnego i od pierwszego wejrzenia coś tak rzucającego się w oczy, że powoli jego uwaga zaczęła się do niej przykuwać — z początku niechcący i jakby z niechęcią, potem zaś coraz bardziej i bardziej. Nagle zapragnął odgadnąć, co w tej kobiecie jest tak niezwykłego? Przedewszyskiem ona, zapewne dziewczyna bardzo młodziutka, szła w taki upał z gołą głową, bez parasolki i bez rękawiczek, jakoś uciesznie machając rękoma. Miała na sobie jedwabną, z lekkiej materji („z marseliny“) sukienkę, ale także jakoś dziwacznie ułożoną, nad spódnicą, rozdartą; cały kawał materji odstawał i wisiał, chwiejąc się. Mała chusteczka była narzucona na gołą szyję, ale zawiązana jakoś krzywo i na boku. Nadomiar wszystkiego, dziewczyna szła krokiem niepewnym, potykając się i nawet zataczając się na wszystkie strony. To spotkanie przykuło nareszcie całą uwagę Raskolnikowa. Zetknął się z dziewczyną przy samej ławce, ale ona, doszedłszy do ławki, runęła na nią, w kąt, odrzuciła w tył głowę i zamknęła oczy — widocznie ze strasznego zmęczenia. Wpatrzywszy się w nią, Raskolnikow odrazu poznał, że była zupełnie pijana. Miał przed sobą bardzo młodziutką twarzyczkę lat szesnastu, może nawet i piętnastu, ale całą w ogniu i jakby napuchniętą nieco. Dziewczynka, napozór, mało już miała świadomości; jedną nogę założyła na drugą, przyczem wystawiła je daleko więcej, niż wypadało, i według wszelkiego prawdopodobieństwa, wcale prawie nie czuła, że się znajduje na ulicy.
Raskolnikow nie siadł i nie chciał odejść, lecz stał przed nią w zdumieniu. Ten bulwar zawsze bywał pusty, teraz zaś o godzinie drugiej i w taki upał, nie było prawie nikogo. A jednak z boku, o jakie piętnaście kroków, na brzegu bulwaru, przystanął jakiś jegomość, któremu, jak widać było ze wszystkiego, chciało się bardzo podejść do dziewczyny z jakiemiś zamiarami. On także, widać, spostrzegł ją zdaleka i doganiał, ale przeszkodził mu Raskolnikow. Rzucał nań gniewne spojrzenia, starając się zresztą, żeby ten ich nie dostrzegł, i niecierpliwie czekał na swoją kolej, gdy nieznośny oberwus odejdzie. Rzecz była łatwa do zrozumienia. Jegomość ten miał do trzydziestu lat, pełny, pulchny, krew z mlekiem, z różowemi ustami i wąsikami, odziany bardzo wykwintnie. Raskolnikow strasznie się roz-