Z Razumichinem jednak zbliżył się jakoś, to jest nietyle zbliżył się, ile żył z nim jakoś chętniej, otwarciej. Zresztą z Razumichinem nie można było żyć inaczej. Był to chłopiec niezwykle wesoły i towarzyski, dobry aż do naiwności. Zresztą, pod tą prostotą kryło się uczucie głębsze, godność. Lepsi z jego kolegów rozumieli to, wszyscy go lubili. Był on wcale niegłupi, chociaż istotnie niekiedy był prostakiem. Powierzchowność miał wyrazistą — wysoki, chudy, zawsze źle wygolony, brunet, niekiedy hulał i słynął, jako siłacz. Pewnej nocy, w kompanji, jednym zamachem strącił z nóg jakiegoś stróża, sążniowego draba. Pić mógł do nieskończoności, ale mógł i wcale nie pić. Razumichin tem się jeszcze odznaczał, że żadne niepowodzenia nigdy go nie martwiły i żadne niepomyślne okoliczności, jak się zdawało, nie były w stanie go zgnębić. Mógł mieszkać bodaj na dachu, znosić głód piekielny i niezwykłe zimno. Był bardzo biedny i zupełnie sam jeden, a utrzymywał się z przeróżnych przypadkowych robót. Znał całą masę źródeł, z których mógł czerpać, oczywiście, drogą zarobku. Zdarzyło się raz, że przez całą zimę nie opalał swej izdebki i twierdził, że to nawet przyjemniej, bo w zimnie lepiej się śpi. Obecnie zmuszony był także opuścić uniwersytet, ale nie na długo i wszelkiemi siłami starał się poprawić warunki swego życia, ażeby móc dalej uczęszczać na wykłady. Raskolnikow nie był u niego ze cztery miesiące, a Razumichin nie wiedział nawet, gdzie on mieszka. Raz — jakoś przed dwoma miesiącami spotkali się wprawdzie ze sobą na ulicy, ale Raskolnikow odwrócił się nawet i przeszedł na drugą stronę, ażeby tamten go nie spostrzegł. A Razumichin choć go i spostrzegł, ale minął go, nie chcąc zabierać czasu przyjacielowi.
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.
— 57 —